Demokracje, dekoracje, całkiem niezłe wariacje

Pozostaję oburzony zachowaniem anonimowych czechowickich wirusów, które miały czelność bezpardonowo wprowadzić się do mojego organizmu i przeorganizować go na swoją modłę. Staram się jednak z każdej sytuacji wyciągać jakieś plusy, więc korzystając z niemożności podjęcia jakichkolwiek działań (czy to hulaszczych, czy to sportowych), postanowiłem nadrobić zaległości z zakresu: „co tam w świecie?”. Włączyłem więc machinę telewizyjną, która mnie trawiła ileś tam dni, a teraz… wypluła.

Białoruś. Cnotliwy gospodarz Łukaszenka przyjął Merkel, Hollande’a, Poroszenkę i Putina. Szczególnie w pamięci zapadła mi scena, w której Poroszenko z „twardą” miną witał się z prezydentem Rosji. Putin, oczywiście z uśmieszkiem pewniaka, grał rolę ważniaka. Przyznam, że zaczyna mnie drażnić. Kiedy rok temu wybuchła sprawa krymska, byłem ostrożny w konstruowaniu opinii, starałem się nie poddać żadnej propagandzie. Jeśli krytykowałem, to przede wszystkim nasze egzaltacje miłosne do Stanów Zjednoczonych. Uważałem ten teatr za zbędny, paradoksalnie ukazujący nasz strach, a nie siłę. Podzielałem i podzielam myśl prof. Andrzeja Romanowskiego, który w artykule pt. Polska, Ruś i racja stanu [„Gazeta Wyborcza” sierpień 2014] pisał: „Polska po osiągnięciu celów strategicznych, czyli członkowstwa w NATO i UE, nie miała żadnego powodu przyjmować wobec Rosji postawy konfrontacyjnej. Nie powinna być jastrzębiem – raczej gołębiem, mediatorem”. Od jakiegoś jednak czasu cynizm Putina przekracza normy. Z kolei Petro Poroszenko, znajdujący się w dość tragicznej sytuacji, zyskuje moją sympatię. Może to jednak ludzki odruch stawania przy słabszych i atakowanych? Nieważne. Najważniejsze, żeby porozumienie mińskie zatrzymało kule w lufach. Fajnie było usłyszeć dziś starszego gościa z Doniecka, który mówił: „Wreszcie cisza. Żadnych strzałów, bomb. Aż chce się żyć, chce się śpiewać”…

Polska. Tu też się żyje wojną na Wschodzie, ale rozpoczynający się wyścig na Krakowskie Przedmieście staje się równie ważnym tematem. Z grubej rury przywalił Andrzej Duda. „Pojechał” po stokach i emocjach patriotycznych. Adam Jarubas pojechał, ale do krainy ludowców, czyli w świętokrzyskie, gdzie PSL wygrywa wybory w cuglach. Bez przekonania podzielił się pomysłami i wrócił do Wa-wy. Pełniący urząd prezydenta RP – Bronisław Komorowski, również zaczyna walczyć o swoje. W dodatku: w swoim stylu. Nudnawo, szablonowo. Do tego zdążyłem się już przyzwyczaić, zresztą nie wymagam od prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej błazenady. Zdenerwował mnie jednak pomysł z podpisami włodarzy miast. Żenujący obraz. Prosty chwyt. Rączka rączkę ciągnie. Z kolei w Ożarowie Mazowieckim było na co popatrzeć. Dosłownie i w przenośni. Kandydatka miała do wyboru aż dwa mikrofony, w ostateczności – co zrozumiałe – częściej kierowała się w stronę tego po lewej. Nie miejsce tu na fachową analizę poszczególnych wystąpień i programów, nie wiem też na kogo będę głosował. Ale wiem, co powiedzieć dziennikarzom zachodzącym w głowę, dlaczego Ogórek nie mówi. Szanowni żurnaliści, dwója z literatury dla Was! Przecież Gałczyński już to kiedyś wyjaśnił:

Dlaczego ogórek nie śpiewa – Pytanie to, w tytule / postawione tak śmiało / choćby z największym bólem / rozwiązać by należało. / Jeżeli ogórek nie śpiewa / i to o żadnej porze / to widać z woli nieba / prawdopodobnie nie może. / Lecz jeśli pragnie? Gorąco! / Jak dotąd nikt. Jak skowronek / Jeżeli w słoju nocą / łzy przelewa zielone? / Mijają lata, zimy / raz słoneczko, raz chmurka; / a my obojętnie przechodzimy / koło niejednego ogórka.

kwiecień 2015