Dwadzieścia pięć lat żywota

Odnośnie do urodzin. Podoba mi się fraza z Konwickiego: „Nie ma co ukrywać, ostatnie dwadzieścia pięć lat przebumelowałem. W ciągu tego ćwierćwiecza wbiłem może ze cztery gwoździe w ścianę, zreperowałem dwa krzesła, wyprałem trzy razy koszulę”. Jutro kończę dwadzieścia pięć lat żywota. Nie zreperowałem żadnego krzesła, nie prałem koszul. Ale czy bumelowałem? Pozwolę sobie na krótkie retrospekcje.

Odnośnie do dzieciństwa. Mówię do ucznia piątej klasy: „Chciałbym teraz siedzieć na Twoim miejscu”. On: „A ja stać na Pana miejscu”. On w kierunku świata dorosłych, ja w kierunku świata beztroskich. Chyba zawsze tak było. Zdarza mi się tęsknić za okresem dzieciństwa. Za różowymi rajtuzami (już wtedy punkowałem!) w żłobku, za rózgami w przedszkolu. Za czystymi marzeniami; szarymi, a także kolorowymi dniami w szkole; zaciętymi meczami pomiędzy blokami i klasami. Z przymrużeniem oka, ale i z emocją przypominam sobie pierwsze zauroczenia. Boisko asfaltowe na „ósemce”, siatki na bramkach (święto!), rywalizacja. Cała szkoła ogląda. Piękne dziewczyny kibicują. Strzelam dwie. Jakoś to wszystko łatwiejsze było. Zwód na lewą i siedziało.

Odnośnie do sportu. Wydawało się, że piłce nożnej oddam się całkowicie. Bez zdrad. Nawet okres hipisowania nie wywlókł mnie z boiska w makowe pola. Z początku było tak, jak miało być. Młodzieżówka, wyższe ligi itd. Wyszło inaczej. Liga niska, ale za to barwy czarno-czerwone. I taka sama satysfakcja. Po prostu, lubię to robić, choć przychodzą czasem cięższe chwile.

Odnośnie do Sztuki. Kilka lat temu nastał moment, kiedy na życie zacząłem spoglądać z innej perspektywy. Wpływ studiów polonistycznych, a przede wszystkim muzyki, czy też szerzej – sztuki. Wreszcie zaczęła pracować wyobraźnia, zmusiłem mózg do wizualizacji. Otworzył mi się inny świat. Pełen niezwykłych zjawisk, postaci, magicznych słów. Długie rozmowy z artystami, m.in. z Markiem Piekarczykiem, z Romanem Kostrzewskim – uchylały  coraz mocniej wrota do głębszych pokładów duszy. Zacząłem zauważać wiewiórki, buki, wierzby, strumyki, jaskółki…

Odnośnie do stanu. Przez te dwadzieścia pięć lat podkochiwałem się w kilku niewiastach. Tylko z jedną stworzyłem związek. Na początku – można rzec – związek namiętny. W końcu jednak dotarło do mnie, że siedzieliśmy ze sobą przez nieporozumienie. Nie mam więc żony, nic nie spłodziłem. Na ten moment, czuję się dobrze w tej mojej artystycznej samotni. Mogę całkowicie oddać się szkole, rozmyślaniom, obserwacjom, dźwiękom, literom.

Odnośnie do bumelki. Owszem, zdarzyło się. Nie żałuję niczego. Dwadzieścia pięć lat. Dużo sukcesów, porażek też. Ale było dobrze… I jest, bo okręt płynie dalej. Wyspy Bocklina na szczęście nie widać.

wrzesień 2014