Dla N.
W miniony poniedziałek (9.09), gdy po serii upałów nadszedł wreszcie dżdżysty dzień wytchnienia, zapisałem:
„Rześki poranek po kilkunastu dniach spiekoty. Biegnie się dobrze. Słonawy pot zalewa oczy, czyści przyschnięte kąciki, wpija się w usta… Plecy koniecznie do rozciągnięcia. Chyba przygrywa w nich Spięty po dwóch tygodniach targania tu i ówdzie pudeł pełnych książek, płyt, kaset, szpargałów. Ale biegnie się dobrze. Trochę kluczę, trochę gubię, dreptam świeże ścieżki. Tam przyśpieszam, za rogiem znów zwalniam. Podbieg. Nieregularnym oddechem przytulam świadomość, że oto dobijam trzydziestopięciolecia żywota swego”.
Ten poniedziałek jest inny. Dobiłem. Niezatopiony, niezmoczony, a przecież w weekend żywioł sko(ą)pał Polskę bezlitośnie. Obrazy spływają jeden za drugim, właśnie helikopter ewakuuje z dachów drżących ludzi. To już nie Wielka Woda na Netfliksie. To wielka walka za miedzą. Walka o byt. Czasami od piwnicy, gdzie indziej po strych. Nie tak dawno kartkowałem ze studentami Mitologie Barthesa, który w odniesieniu do powodzi we Francji w 1955 roku podkreślał: „(…) prasa mogła z wielką łatwością rozpisywać się o pewnej żywiołowej solidarności i z dnia na dzień odtworzyć powódź jako zdarzenie, które ludzi jednoczy. Wiąże się to w sposób istotny z przewidywalną naturą zła (…)”. W niezwykle ciekawe spostrzeżenia Barthesa znów wlały się nowe konteksty, choć jestem przekonany, że nie podmyją, a utrwalą fundamentalne przesłanie przywołanego eseju francuskiego naukowca, nieustępliwego tropiciela mitów codzienności. To jednak temat-rzeka, nie ten moment… Cholernie jednak żal ludzi, którzy zmuszeni są teraz do przeprowadzki. Mam wielkie szczęście, że mnie nikt nie zmuszał. Co najwyżej – mobilizował. Tylko w przypadku takiej można mówić o higienie.
Tak, niewymuszona przeprowadzka jest formą higieny. Przetasowaniem skostniałych kart. Szansą (nie)zaskakujących reminiscencji. Docierasz do fotografii, dokumentów, zapisków, które nikły pod systematycznym naporem nowych dni. Nikczemny czas. Zbawienny czas. „Nie ma co ukrywać, ostatnie dwadzieścia pięć lat przebumelowałem. W ciągu tego ćwierćwiecza wbiłem może ze cztery gwoździe w ścianę, zreperowałem dwa krzesła, wyprałem trzy razy koszulę” – dekadę wstecz ów cytat z Konwickiego wydawał mi się bliski. Zresztą… Nadal nie ciągnie mnie do robótek technicznych, acz muszę przyznać, że całkiem śmiało (ku autozaskoczeniu) poczynałem przy skręceniu kuchennych krzeseł. Do tej pory (minęły dwa tygodnie) odpadła tylko jedna śrubka, a to w moim dziwnym przypadku wyczyn.
Nowe pomieszczenia, które trzeba urządzić. Nowa sypialnia, którą trzeba wpościelić. Nowe otoczenie, w które trzeba umiejętnie wskoczyć. Nowy widok za oknem, który trzeba schwycić w myśl, a później w literę. Nowe trasy do przystanku, które trzeba obliczyć w minuty. Nowe maski, które trzeba zdemaskować. Nowe twarze, w które trzeba spojrzeć. Nowe.
Cenię Baumana. „Można nowoczesność opisać jako taki sposób życia, którym polega na ciągłym demontażu zastanych porządków; byt nowoczesny polega na nieustannym stawaniu się, jest serią nowych porządków, wyraża się w ciągłym zaczynaniu od nowa” – pisał. A ja się podpisuję. Powtórzę: niewymuszona zmiana, wyjście w nowe, przetasowanie, „nieustanne stawanie się” to formy higieny. Od jakiegoś czasu myślałem o przeprowadzce. Czechowicka samotnia nie przynosiła już wystarczająco światła. Ulice, choć najbliższe, zawiewały komfortem. Drogę na dworzec kolejowy mogłem pokonać z zamkniętymi oczami. To niedobre. Uśpienie. Jonathan Hultén wyśpiewywał więc coraz głośniej: „…to move on you must drive out…”. Nie przesadzę, gdy napiszę, że spakowałem manaty w jednej chwili. W chwili drugiej miałem już pracownię w innym miejscu, choć szybko zdałem sobie sprawę, że pod tożsamym znakiem… Pod znakiem Saturna. Cóż to oznacza? Pracę twórczą, ucieczkę w notes, skrycie w literaturze – przynajmniej tak twierdziła Susan Sontag. Może przesadzam z tą ucieczką, skryciem? A jeśli już, to w towarzystwie, lekkości i takim kierunku:
„Siłę ta nowa zasada dobrego życia czerpie z tego, że jest zakorzeniona w charakterystycznej dla przyjemności cesze, którą Nietzsche streszcza w pięknym zdaniu: Każda przyjemność chce wieczności. Gdy doświadczamy chwil o najwyższej intensywności i wolności, gdy jesteśmy zakochani do szaleństwa i z wzajemnością albo gdy udaje nam się stworzyć dzieło, które odsłania przed nami nieznane wcześniej połaci świata lub ludzkiego doświadczenia, doznajemy tego, co Nietzsche nazywa „lekkością tancerza”, takie poczucie jedności z rzeczywistością, że nie można nie chcieć, żeby te chwile trwały wiecznie” (Luc Ferry, Claude Capelier, Filozofia. Najpiękniejsza historia)
Trzydziestopięciolecie żywota. Momentami walka z żywiołem, chwilami lekkość tancerki… Także dzięki niej wyspy Böcklina nadal nie widać.
Bielsko-Biała, 16 IX 2024