Nie wymyślę tym tekstem prochu, nie odkryję żadnej Ameryki. Zresztą Afryki również, ale… Problemy Czarnego Lądu są powszechnie znane. Każdy z nas słyszał o akcjach charytatywnych mających na celu pomoc Afrykańczykom. Spektakularnych inicjatyw było wiele, by wspomnieć tu, m.in. o pomyśle USA for Africa i teledysku We Are The World, w którym tuzy amerykańskiej sceny użyczyły swoich głosów dla ratowania głodującej Afryki. O trudnej sytuacji państw Trzeciego Świata mówiło się, mówi i mówić będzie… Indywidualna optyka się jednak zmienia, gdy ktoś z twojego otoczenia doświadczył afrykańskiego życia i postanowił się tym podzielić.
Błażej (kumpel ze szkoły, nauczyciel matematyki) już w trakcie ubiegłego roku szkolnego opowiadał o podróży do Kenii. Zaraz po feriach zimowych zaprosiłem go na lekcję wychowawczą, by trochę zburzył moim podopiecznym szeroko rozumiany komfort myślenia. Przedstawiona historia była na tyle pasjonująca, że postanowiłem dopytać o pewne sprawy. Teraz nadarzyła się do tego znakomita okazja, ponieważ Błażej wrócił z kolejnej wyprawy.
W klimatyzowanej kawiarni, przy mrożonej kawie zanurzonej w waniliowych lodach, zapytałem wprost: „Czego tam brakuje?”. „Wszystkiego” – usłyszałem. Dwa lata temu Błażej dołączył do Fundacji Księdza Orione Czyńmy Dobro i dokonał tzw. adopcji na odległość. O tego typu adopcjach dowiedziałem się wcześniej, chyba za sprawą wywiadu, którego udzielił „Newsweekowi” Szymon Hołownia. Dziennikarz założył fundację Kasisi – pomagającą sierocińcowi w Zambii. Hołownia: „Wszystkie te dzieci są moje. Kompletnie mnie rozwala, gdy na mój widok lecą z każdego zakątka domu, krzycząc: – Shimoni, Shimoni, we love you!”. Błażej zaadoptował sześcioletniego Baracka. Niedawno był u niego w Kenii, w miejscowości Chuka. Barack mieszka z mamą w bardzo skromnych warunkach. Większość domów w Chuka przypomina garaże, w których nie ma wody, gazu, prądu, a w niektórych także drzwi i okien. To często domy rozbite wewnętrznie. Tu babcia samotnie wychowująca wnuka, tam siedmioro dzieci egzystujących bez rodziców itp. Barack miał szczęście, bo los zesłał mu dobrą duszę i szansę na rozwój, na naukę.
Kenijska edukacja jest obowiązkowa, ale płatna. Wielu rodzin nie stać na takie wydatki, więc dzieci automatycznie lądują na marginesie. Szkoła w Afryce to miejsce nadziei, dlatego też nauczyciele darzeni są ogromnym szacunkiem. Czasami wzbudzają również strach, gdyż mają prawo uderzyć ucznia kijem. Kilka tygodni temu czytałem o tym zwyczaju w książce Bieg po życie (polecam!) autorstwa znakomitego biegacza, pochodzącego z Sudanu, Lopeza Lomonga. W dzieciństwie sportowiec został zaadoptowany przez małżeństwo z USA. Jedną z podstawowych różnic między Sudanem a Stanami była postawa nauczycieli:
Nauczyciele też wydali mi się dziwni, ale w pozytywnym sensie. Nigdy wcześniej nie miałem nauczyciela, który by mnie nie uderzył, kiedy popełniłem błąd. Choć wolałem nie obrywać za nieprawidłowe rozwiązanie testu z matematyki, to jednak potrzebowałem trochę czasu, żeby się do tego przyzwyczaić.
Uczniowie w Kenii potrafią cieszyć się z każdej rzeczy: z ołówków, książek, tablicy, kredy, ławek. Według Błażeja najpopularniejsze są jednak lizaki! Spotkał się z nieprawdopodobnym wybuchem radości, kiedy rozdawał je podczas przerwy międzylekcyjnej. Ponadto, wszystko tam jest very, very, very. Nawet w przypadku smutnych konotacji… „Czy tęsknisz za swoim ojcem?”. „Very, very much” – odrzekł dzieciak ze szklanymi oczami.
Błażej wraca do Kenii w styczniu 2018 roku. Pod koniec naszego spotkania doprecyzował, czego najbardziej brakuje w Afryce. Z pewnością jedzenia, materaców, koców, ubrań, butów. Wszystkich zainteresowanych pomocą zapraszam do odwiedzenia stron internetowych: https://zrzutka.pl/gajm89 lub www.czynmydobro.pl. Czasami wystarczy drobny gest – jak z tymi lizakami w Chuka. I pamięć, że „lisy mają nory, ptaki powietrzne – gniazda”…
sierpień 2017