Nocny raport ze środka Bałtyku

Jeszcze dwie godziny temu statek tętnił życiem. Moi rodacy szturmem opanowali restauracje, bary i sklepy znajdujące się na promie. A teraz? Teraz dochodzi druga w nocy, a wokół mnie rozpościera się dość zabawny widok: garstka nocnych marków niemrawo spoglądających w telewizor, dość pokaźna grupka umęczonych z głową przybitą do stołów oraz ci totalnie wykończeni, dla których zwykły pokładowy dywan okazał się zbawieniem – łóżkiem, prześcieradłem i kołdrą w jednym.

Tak naprawdę męczę się pisaniem, brakuje mi świeżości i weny, ale Yase przebudziła się przed chwilą, przeczytała wstęp i mówi: „Dawaj dalej”. No to daję… Pruję przez Bałtyk w kierunku ojczyzny i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z intensywności początkowego okresu wakacji.

Start, dosłownie i metaforycznie, koncertowy. Ostatnio wzięło mnie jakoś na punkowo, więc na Life Tauron Festival do Oświęcimia wyruszyłem w czarnej koszuli, czerwonych spodniach i czarnych buciorach z czerwonymi sznurówkami. Nie koniec tej czerwieni, bowiem koncerty obserwowałem z perspektywy Red Zone, co oznaczało, że sztuki LP i Scorpions miałem podane jak na tacy. Na rock and rollowej tacy. Zarówno Amerykanka, jak i weterani ze Scorpions przyłożyli jak trzeba! Laura zaprezentowała nieprawdopodobny wachlarz wokaliz, natomiast Klaus Meine z kolegami znaleźli odpowiednie proporcje między czadem (Rock You Like a HurricaneBlackoutRock’N’Roll Band) a nastrojem (Send Me And AngelAlways Somewhere). Szczególnie symbolicznie zabrzmiał Wind Of Change z przedmową Meine. Uderzenie w historyczny ton. Wiadomo, niemiecki zespół na oświęcimskiej ziemi śpiewa o wietrze zmian… Siła muzyki. Wrażenia wielkie, ale trzeba było ruszać dalej. Wyspy Brytyjskie. Szkocja. Edynburg.

Z pewnością zapytacie, dlaczego taki kierunek wakacyjny? Odpowiedź prosta: literatura. Mam to szczęście, że moja ukochana podziela moje pasje. Oboje pozostajemy oczarowani prozą Diany Gabaldon, a dokładniej jej bestsellerową powieścią Obca (w oryginale Outlander), której akcja rozgrywa się właśnie w Szkocji. Pierwsze reakcje po przylocie nie były jednak najlepsze. Hotel w stylu hinduskim pod względem czystości pozostawiał sporo do życzenia. Zużyte kołdry i ręczniki porozrzucane po korytarzu razem z puszkami po coca-coli itd. Edynburg na pierwszy rzut oka również przytłaczał… Wszystko jakoś takie szare, bure i ponure. Sytuacja zmieniła się diametralnie po wycieczce w szkockie góry. Urzekające widoki. Ponadto, przewodnik raczył nas niezwykłymi ciekawostkami. Szczególnie utkwiła mi w pamięci anegdota dotycząca niedźwiadka Wojtka. Otóż Wojtek w czasie II wojny światowej został przygarnięty przez armię generała Andersa i brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Nadano mu nawet stopień kaprala. Zmarł 2 grudnia 1963 roku w Edynburgu, stąd pomnik w centrum stolicy Szkocji.

W momencie, kiedy poczułem się w Edunburgu komfortowo, trzeba było pakować manatki i wzbić się w powietrze. Szkocja-Anglia-Szwecja. To już mój kolejny pobyt w Szwecji w ostatnim czasie… Powoli przywiązuję się do tego kraju, staram się go zrozumieć. W tym miejscu nie mogę jednak przemilczeć wizyty w Gröna Lund. Wesołe miasteczko ulokowane na jednej ze sztokholmskich wysp zapamiętam przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze: Ikaros – na którym rzeczywiście można poczuć się jak mitologiczny Ikar. Wyobraźcie sobie, że przypinają was do wygodnego fotela, który po kilku sekundach wystrzela jak rakieta w górę. Potężna siła powietrza zatyka wam płuca i zamyka oczy. Nagle cisza, spokój. Przywracacie zmysł wzroku… Przerażenie! Cały Sztokholm macie przed i pod sobą. Gotyckie wieże, które przed chwilą przygniatały potęgą, teraz przypominają marne miniaturki. Znajdujecie się 95 metrów nad ziemią i czujecie się jak ptaki, czujecie się jak bogowie. Błogi stan nie trwa jednak długo, bo oto fotel pochyla się o 90 stopni. Łzy lecą w dół. Nie macie czasu myśleć, bo spadacie z prędkością światła! Niebywała ulotność chwili, kontrolowana potęga przestrzeni, rozkosz bezwładu ciała w eterze. Drugą scenę godną zapamiętania przeżyłem w tzw. „ośmiornicy”, gdzie koło mnie, z bratem bawiła się uśmiechnięta dziewczynka w hidżabie. Zresztą całe to wesołe miasteczko przypominało po trosze utopijny świat, w którym ludzie różnych ras, kultur i religii potrafią się razem bawić, integrować.

Integracji i zabawy nie brakowało w jednej z dzielnic Kopenhagi, do której przywędrowaliśmy kilka dni później. Mam na myśli oczywiście Wolne Miasto Christiania. Historia miejsca ciekawa, aczkolwiek powietrze już mniej. Smród marihuany wydobywał się z każdej dziury. Interesuję się kulturą hipisowską, ale nie wiem, co mam myśleć o Christianii. Jakoś nie przekonała mnie ta prowizoryczna wyspa. Może kilkadziesiąt lat temu było to bardziej autentyczne? Tabun taksówek z przylizanymi chłopakami w Mokasynach pod hipisowską komuną wyglądał wręcz komicznie.

Ile tych skreśleń, poprawek! Ufff… Za szybą jasno, ale wokół nadal tylko morze. Yase znów zasnęła, także nie mogę liczyć na słowa otuchy. Chyba wyrzucę to pióro do wody. Nie mam już sił klecić zdań… Ale muszę jeszcze napisać o boisku Zlatana Ibrahimovicia.

Z Kopenhagi dotarliśmy do Malmö. Na Dworcu Centralnym czekał na nas przyjaciel Yasmin. Jako że sam jest fanem piłki nożnej, od razu zawiózł nas na osiedle, gdzie dorastał i mieszkał Zlatan. Wielki portret piłkarza na jednym z bloków oraz „Zlatan Court” jasno dawały do zrozumienia, kto jest tu bohaterem. Po powrocie do domu zabieram się za biografię Ibry. Lektura z nabytymi obrazami może okazać się jeszcze ciekawsza.

Malmö to bardzo ładne miasto z czystymi uliczkami, klimatycznym rynkiem, ogrodem królowej Sylwii i… niebywale zaopatrzonym sklepem muzycznym FOLK Å ROCK. Na pamiątkę miejsca zakupiłem Return To Forever Scorpionsów (efekt koncertu?)… Powoli przyszło pożegnać się ze Skandynawią. W Ystad obejrzeliśmy jeszcze transmisję z meczu ligi szwedzkiej, po czym rozpoczęliśmy rejs.

Kolejny film się skończył, umęczeni podnoszą głowy ze stołów, totalnie wykończeni zwlekają się z podłóg. Cumujemy w porcie. Witaj, Polsko.

czerwiec 2017