David Vincent w swojej autobiografii trafnie stwierdził, że „przemieszczanie się z miejsca na miejsce, a zatem również podróż, ma zbawienne skutki dla umysłu i duszy. Kiedy twój rząd cię zdradza, a twoi bogowie cię okłamują, dlaczego nie połączyć się z naturą”… Dodałbym: i sztuką. Czytamy, słuchamy, oglądamy – w jakiś sposób wizualizujemy sobie te światy przedstawione. A później konfrontacja. I jak?
Norwegia… Edvard Munch. Przepiękne, nowoczesne muzeum. Nie Krzyk (tutaj akurat Ostatni papieros skazańca Witkacego uważam za esencję czegoś, co badacze nazwali „wykrzykiem duszy”), nawet nie dramatycznie kusząca Madonna, ale dzieła mniej zauważalne. Czasami to jednak one uderzają w nas ze zdwojoną siłą w efekcie jakiejś emocjonalnej tęsknoty, braterstwa doświadczeń. Najdłużej przystanąłem przy niewielkim Shades of Loneliness. Niezwykłe… „Cierpienie mężczyzny! Bo zawsze ulega mężczyzna w tej odwiecznej walce. Kobieta ze swą słabszą namiętnością płciową prędzej czy później okiełzna mężczyznę, który ustawicznie i wciąż od nowa musi kobietę zdobywać, jeżeli nie jest na tyle samcem, by zrobić z niej głuche i bezmyślne narzędzie swej chuci (…). I tę tragedię opanowanego mężczyzny (…) odtwarza Munch w olbrzymich zarysach. A otóż rozpacz mężczyzny, co szuka tej jednej, jej jedynej, szuka wszędzie, widzi ją wszędzie, a nigdy jej znaleźć nie może” – pisał Przybyszewski o dziele Muncha. Pisał w punkt. No dobra… Wjazd na dziesiąte piętro. Podmuch chłodnego powietrza, wpadasz w ciemność, jedynymi latarniami stają się wybrane malowidła. Nad przed w obok – muzyka ilustracyjna Satyricon. Dźwięk wpija się w obraz, obraz sączy dźwięk. W zasadzie doświadczenie nie do opisania, ale spróbuję. Efekty niebawem.
Black metal. Oglądałem oczywiście Władców chaosu, czytałem Ewolucję kultu, powracam do nagrań z Deathcrush, ale gdy rzeczywiście kroczysz śladami historii Mayhem… Helvete i jego piwniczne ściany ze słynnym napisem. Przystanek Langhus (bez nazwy zespołu, ale z zachowaną, tudzież chronioną konstrukcją), mural, grób Euronymousa, a także chałupa, w której trzydzieści jeden lat temu Per Dead Ohlin postanowił przedwcześnie zakończyć żywot samobójczym strzałem w głowę. Aktualnie dom wystawiony jest na sprzedaż za niemałą kwotę… Dodam tylko, że kaplica w Holmenkollen nadal fascynuje tajemnicą, choć niegdyś fascynująco płonęła – nie tylko w wyobraźni Varga… Burning churches. No właśnie. W tym aspekcie wybieram symbol i muzykę, nie działanie.
Dagny Juel-Przybyszewska. Norwegowie mieli w czasach moderny czarodziejkę, która rozkochała w sobie pół cyganeryjnej Europy. Także Stanisława Przybyszewskiego. W drodze do Kongsvinger wracałem myślą do biografii szatana Młodej Polski autorstwa Helsztyńskiego… Krajobrazy cudowne, ale starałem się w tym wszystkim uchwycić sytuację Przybysza wbitego w norweską prowincję. To się nie mogło udać, przetrwał cztery lata… Musiał brylować, świecić jak meteor – tak jak przedtem w Berlinie, tak jak później w Krakowie. W ogrodzie domu rodzinnego Dagny spocząłem poruszony. Kilka minut wcześniej wszedłem do pomieszczenia poświęconego jej pamięci. Pośrodku fortepian, świece, na ścianach fragmenty życiorysu, fotografie (w tym ślubna z Przybyszewskim)… Rzeczywiście, piękna kobieta ze smutnym wzrokiem. Przenikliwie smutnym. Jakby przeczuwała dramatyczny koniec, a ten nastąpił 5 czerwca 1901 w Tbilisi. Zgodnie z relacjami to właśnie tam, w Grand Hotelu, obłąkaniec (czy jak chce Żeleński: „młody głuptas”) Władysław Emeryk wyprowadził z pokoju pięcioletniego syna Przybyszewskich, a następnie wyciągnął broń, zastrzelił Dagny, później siebie. „Wychowana w bogactwie i zbytku, znosiła mężnie i wytrwale kilkuletnią nędzę artysty, co się z trudem przez życie przebijać musiał. Kobieta niezwykłej kultury i poczucia artystycznego, powierniczka najskrytszych moich intencji twórczych, jedyny człowiek, który znał mój twór do dna” – zapewne nie bez poczucia skrywanej winy pisał w epitafium niewierny Przybyszewski, a ja odjeżdżałem z Kongsvinger z cząstką ogrodu, muzycznymi wspomnieniami, wietrznym zapachem Dagny, jak i jej współczesnych.
Muzeum Narodowe w Oslo. Niebanalne odkrycia w piekle Vigelanda i malarskich wizjach Dahla, Nordenberga, Ballinga, Peterssena, Backera. Poszukiwanie siebie w At the Window Karla Jensena-Hjella. A tam? Znów Munch… The Day After.W zakamarkach mroczny Theodor Kittelsen, który ostatecznie ulega majestatycznemu The Wild Hunt of Odin Arbo. Wracam do kraju, by rozdać świadectwa, ale już za kilka dni wylot do krainy Bathory… Tak, tak. W podzięce za okładki również.
PS Robercie, Darku – szacunek, we are the road crew. A tobie, Norwegio – dziękuję… Dziękuję za nietzscheański oddech.
Oslo – Czechowice-Dz., 19 VI 2022