Nie ukrywam, że już dawno chciałem wypowiedzieć się w pewnych kwestiach, ale… Doskonale rozumiem Zbigniewa Hołdysa, który w jednym z ostatnich tekstów przyznał, że do napisania pewnego felietonu przygotowuje się już kilka tygodni. W natłoku nieprawdopodobnie ważnych zdarzeń na świecie trzeba być czujnym, aby nie dokonać nadużyć. A z tym jest wielki problem, ponieważ duszę szarpią sprzeczne przekazy. Rozpocznę od gotującej się Polski. Po ostatnich wyborach parlamentarnych starałem się być stonowany w krytyce rządzących. Z dystansem spoglądałem na ruchy KOD, wszak dopatrywałem się w nich żalu za utraconymi dobrami. Buta poprzedniej władzy, tak świetnie zobrazowana w wywiadzie z wymienionym wyżej Hołdysem dla listopadowej Gazety Wyborczej („Tusk wyczuł nastroje, ale się z nimi nie zmierzył” – mówi muzyk), zaczęła mnie nie tylko męczyć, ale i drażnić. Ignorancja wobec szarych ludzi musiała się skończyć czerwoną kartką. PiS zaproponował konkretną ofertę pomocy i się z niej wywiązał. Można narzekać na pewne niedociągnięcia programu 500+, ale trudno zaprzeczyć, że to tlen dla rodzin często żyjących na skraju ubóstwa. Niestety, ekipa Kaczyńskiego zbytnio się zagalopowała. O problemie Trybunału Konstytucyjnego musiałem porozmawiać ze swoim dawnym profesorem, gdyż nie chciałem się wypowiadać w stylu tych, którzy dzwonią do Szkła kontaktowego i jak papugi powtarzają medialne regułki. Po długiej dyskusji popartej przykładami zacząłem zdawać sobie sprawę ze skali problemu. „Wybrane elementy państwa demokratycznego są demontowane” – synteza słów profesora utkwiła mi w pamięci. Nie mam powodów, by jej nie wierzyć. Co dalej? Po pierwsze – ostudzenie nastrojów społecznych. Po drugie – wykreowanie wiarygodnego lidera opozycji, bo ani Schetyna, ani Petru kompletnie nie nadają się do tej roli. Po trzecie – uważniejsze słuchanie rad autorytetów, przecież nie wszyscy – cytuję: „szkodzą Polsce”. Wierzę w pozytywny rozwój zdarzeń. PiS uczy się na błędach; opozycja z charyzmatycznym liderem zaczyna działać; prezydent rozpoczyna cięcie linii polaryzacyjnej. Infantylizm? Być może…
W Polsce kocioł, poza granicami nie lepiej. Berlin, Turcja, Syria… Dobija mnie bezradność możnych tego świata. Skoro „wielcy” nie potrafią (bądź nie chcą) się dogadać, sprawy w swoje ręce muszą wziąć zwykli ludzie z wizją. Takową nieprawdopodobną wizję ma Anna Alboth. Wyobrażacie sobie pęczniejący tłum, który wypełza ze stolicy Niemiec, kroczy przez Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację, Serbię, Macedonię, Grecję, Turcję i wchodzi do Aleppo…
„Aleppo ginie na oczach świata. Z obleganej części miasta uciekło już ponad 80 tys. ludzi, ale co najmniej dwa razy tyle żyje w ruinach pod ostrzałem syryjskich wojsk reżimowych i Rosjan. W mieście nie ma szpitali, ludzie umierają nie tylko od bomb, ale także z głodu. Dramat trwa, ale nikt głośno nie protestuje (…)” – „Newsweek” nr 51/2016.
Akcja #CivilMarchForAleppo ma szansę powodzenia, jeśli poważnie zostanie potraktowana przez polityków, aktorów, muzyków, celebrytów itd. Zresztą bardzo na to liczą organizatorzy. Anna Alboth w artykule pt. Marsz do Aleppo. Facebookowa krucjata, mówi: „To wszystko nie jest proste, ale nie jest wcale tak naiwne i niebezpieczne, jak wszyscy myślą. Ważne, że o Aleppo zaczyna się teraz rozmawiać. Młodzi ludzi zastanawiają się, co by było, gdyby w tym marszu poszła na przykład Madonna? Czy bomby na Aleppo leciałyby dalej?”. Jadąc do szkoły porannym autobusem, wyobraziłem sobie ten moment… Milion ludzi wkracza do miasta ruin. Następuje wielka cisza. Żadna z walczących stron nie ma odwagi strzelać, zrzucać bomb, wszak w tłumie ramię w ramię ze zwykłymi osobami stoją gwiazdy światowego formatu. Infantylizm? Być może… Ale w tak perfidnie racjonalnej rzeczywistości to chyba jedyne wyjście. Dziecinne, szalone, trafione.
luty 2017