DIABOLICZNY PACYFIZM
Z liderem Destruction rozmawiałem kilkanaście dni przed wybuchem wojny za wschodnią granicą. Polityczne powietrze w Europie było już jednak bardzo gęste, dlatego też – oprócz wielu tematów związanych z historią niemieckiej legendy i jej nową płytą Diabolical – rozprawialiśmy o nadziei, która podobno umiera ostatnia. Być może tytułowy, oksymoroniczny epitet pozostaje jedną z niewielu propozycji przetrwania w świecie pełnym sprzeczności. A tak w ogóle to zapamiętajcie: nie ma Destruction bez pierdolonego Motörhead.
Mateusz Żyła: Cześć, Schmier! Za chwilę porozmawiamy o udanym Diabolical, ale najpierw chciałbym zapytać o twój ulubiony Judas Priest, a właściwie o autobiografię Roba Halforda. Czytałeś?
Marcel „Schmier” Schirmer: Niestety nie, ale słyszałem wiele pozytywnych opinii na temat tej książki. Zainteresowałem się nawet niektórymi fragmentami i rzeczywiście brzmią ciekawie. Przyznam, że nie jestem jakimś zagorzałym czytelnikiem. Pewnie wynika to z mojego przyśpieszonego trybu życia. Często rozpoczynam jakąś książkę i jej nie dokończę z powodu natłoku kolejnych, niespodziewanych spraw. Lektury Confess Halforda z pewnością jednak nie odpuszczę.
Czy możemy spodziewać się w przyszłości książki o bogatej przecież historii Destruction?
Pewnie. Spisałem nawet kilka rozdziałów, ale do finału jeszcze bardzo daleko. Potrzebuję spokoju i czasu, by poskładać w logiczną, atrakcyjną całość tak wiele opowieści, anegdot i szalonych scen. Już w początkowym etapie pisania zorientowałem się, jak dużo historycznych rzeczy i dziejowych wrażeń torpeduje mój umysł. Stworzenie rzetelnej biografii Destruction nie należy do zadań łatwych, ale wierzę, że sprostam wyzwaniu. Najważniejsza będzie motywacja i być może pomoc profesjonalnej osoby w selekcji wszystkich materiałów, jak i przeprowadzeniu wywiadów z byłymi i obecnymi członkami zespołu. Sam jestem ciekawy finalnego efektu.
Dwa lata temu wspomniałeś o pracach nad filmem dokumentalnym o Destruction. Wiemy już coś na temat daty premiery?
Przystopowała nas trochę pandemia. W wyniku lockdownów i rozmaitych obostrzeń nie mogliśmy zrealizować kilku kluczowych ujęć. Nie porzucamy jednak pomysłu. Zdążyliśmy już uchwycić wiele interesujących rzeczy z życia kapeli. Grande finale planujemy 23 września tego roku podczas koncertu w ramach Mexico Metal Fest, gdzie będziemy dzielić deski z naszymi rodakami z Sodom i Kreator. Nie ma lepszej okazji do rejestracji ostatnich sekwencji. W kolejnym etapie zajmiemy się cięciem, wyborem odpowiednich scen, montażem i wypuszczamy film w eter. Wierzę, że w przyszłym roku porozmawiamy już o wrażeniach.
Mam nadzieję, że będą co najmniej tak pozytywne jak w przypadku nowego albumu Destruction, który pierwotnie chciałeś zatytułować Hope Dies Last. Dlaczego ostatecznie Diabolical?
To prawda! Skąd o tym wiesz? (śmiech) Tak… Długo trzymaliśmy się Hope Dies Last, ale w ostatniej części prac nad nową płytą dopadły nas niemałe wątpliwości, czy ten tytuł jest wystarczająco bezpośredni. W międzyczasie na horyzoncie pojawiła się nazwa Diabolical. Charakteryzuje ją mocne brzmienie i – co najważniejsze – uniwersalność. „Diabolical” to silne, międzynarodowe słowo, które symbolizuje ciemną stronę naszej egzystencji. Walczymy z nią praktycznie każdego dnia zarówno na poziomie jednostki, jak i społeczeństwa w każdym zakątku świata. „Hope Dies Last” ma głębokie znaczenie, ale może być trudne w zrozumieniu w niektórych przestrzeniach kulturowych.
W trakcie prac nad Inventor of Evil (2005) przyjęliście surowe zasady. Nie odbieraliście telefonów, nie graliście wielu koncertów, skoncentrowaliście się wyłącznie na tworzeniu materiału. Czy podobny styl charakteryzował powstawanie Diabolical?
Tak, ale wynikało to bardziej ze światowej sytuacji niż własnego planu. W okresie pandemii nie tylko Destruction zatrzymało tryby. Muszę zresztą przyznać, że praca nad nowym albumem pozwoliła mi przetrwać ten fatalny okres. Maksymalnie skoncentrowałem się na twórczości, całkowicie odcinając od medialnego syfu. Komponowanie Diabolical zawsze będę traktował jako głęboki, świeży oddech wśród zarażonego świata. Być może zabrzmi to górnolotnie, ale dzięki twórczemu procesowi ocalałem. Znalazłem azyl, namiastkę bezpieczeństwa psychicznego w niestabilnych czasach. Często spotykamy się z twierdzeniem, że dobra sztuka wypływa z bolesnych doświadczeń. Rzeczywiście, coś w tym jest…
No Faith in Humanity… Czy można stwierdzić, że doświadczenie pandemiczne jeszcze mocniej wpłynęło na twój pesymizm dotyczący przyszłości świata i ludzkości?
Obserwuję sytuację geopolityczną i nie widzę powodów do radości. Unia Europejska jest podzielona, Rosja poczyna coraz agresywniej w stosunku do Ukrainy. Jedynym ratunkiem pozostaje solidarność, ale jak ją osiągnąć w tak spolaryzowanym świecie, w którym każda z politycznych stron walczy o własny interes? W tym trudnym położeniu pozostaje pacyfistyczna wiara w sens wspólnej troski o planetę. Jesteś Polakiem, ja Niemcem, mamy przyjaciół w Rosji czy Ameryce, ale żyjemy tak naprawdę w jednym miejscu, więc pierdolić politycznych populistów, którzy wykorzystują skonfliktowane społeczeństwo dla własnych celów. Moją twórczość charakteryzują ciemne tony, mroczne barwy, ale mimo wszystko staram się szukać pozytywnych wibracji i skutecznych rozwiązań, by ludzkość mogła jeszcze pocieszyć się względnie szczęśliwym życiem na Ziemi.
Wróćmy do muzyki. Nie brakuje ostrych, ciętych riffów. Myślę tutaj o numerze tytułowym, The Lonely Wolf czy moim faworycie: Repent Your Sins.
Bardzo lubię ten utwór. W kwietniu premiera teledysku, który bezapelacyjnie skopie wszystkim dupy!
Materiał ma spory potencjał koncertowy. Ile świeżych kawałków planujesz wpakować do setlisty?
Zgadzam się. W trakcie listopadowych koncertów graliśmy już Diabolical i State of Apathy, które spotkały się z bardzo entuzjastyczną reakcją publiczności, tak więc nowy materiał ma spore szanse świetnie wybrzmieć podczas gigów. Z pewnością wykorzystamy więcej premierowych numerów niż zazwyczaj; myślę o pięciu-sześciu utworach.
Zapewne musiałeś o tym mówić w każdym wywiadzie, ale nie mogę nie zapytać o ważną zmianę personalną w zespole. Weterana Destruction, czyli Mike’a Sifringera zastąpił Martin Furia. Czy ten fakt znacząco wpłynął na ostateczny kształt Diabolical?
Nie ukrywam, że była to smutna i zaskakująca decyzja. Przypuszczam, że spory wpływ miały w tym przypadku okoliczności pandemiczne, które przytłoczyły niejedną osobę. Kiedy Mike podzielił się ze mną decyzją, przekonywałem, żeby odpoczął i wstrzymał się jeszcze z ostatecznym wyborem. Artyści, muzycy prowadzą w jakimś stopniu cygański styl życia – bardzo płynny, dynamiczny, jednocześnie niepewny. Nie każdy znosi to dobrze w dłuższej perspektywie. W trakcie pandemii nie mogliśmy grać koncertów i festiwali, które w obecnych czasach stanowią integralny dochód. Być może poczucie destabilizacji poruszyło Mike’a, ale nie chciałbym na łamach prasy analizować w szczegółach jego decyzji. Należy ją po prostu uszanować choćby ze względu na fakt, jak wiele bogactwa ten człowiek wniósł do historii Destruction.
Ku uciesze fanów powraca za to słynny Mad Butcher! Widzimy go na okładce i w teledysku Diabolical. Podobno po seansie wzrosła liczba wegetarian.
(Śmiech) Rzeczywiście, Mad Butcher pojawił się w wideoklipie do utworu Carnivore przy okazji albumu Spiritual Genocide z 2012 roku, a później zamilkł. Ludzie jednak nie zapomnieli, dlatego często musiałem zmierzyć się z pytaniami fanów: „Gdzie jest Mad Butcher?”. Pomyślałem, że przesłanie tekstu Diabolical idealnie pasuje do topornego Butchera. Postanowiliśmy więc po dziesięciu latach wskrzesić tę legendarną postać. Odnośnie do kwestii wegetariańskiej… Wierzę, że świadomi odbiorcy-wegetarianie potraktują teledysk ze zdrowym dystansem. W zasadzie to muzyczna miniatura horroru, w którym nasz Butcher zastępuje słynnego Kubę Rozpruwacza czy innego wielbiciela ludzkiej anatomii.
Skoro polityka, to i punk. Na potrzeby nowej płyty zarejestrowaliście punkowy cover City Baby Attacked By Rats, wcześniej słyszeliśmy U.S.A. The Exploited. Co stanowi najważniejszy element w wyborze utworu innego zespołu?
Zawsze braliśmy na warsztat numery, które nas inspirowały. Wśród nich był oczywiście punk, co zresztą słychać w pierwszych utworach Destruction. Kiedy ktoś pyta: „Dlaczego zaczęliście grać?”, zwykłem odpowiadać: „Wpływ Judas Priest, ale też takich kapel jak GBH”. Destruction sięga po cudze kawałki, by powrócić do korzeni, oddać hołd swoim mistrzom, ale jednocześnie nadać tym piosenkom własny sznyt, czego przykładem może być Stand up and Shout Dio. Co ciekawe, nigdy nie sięgnęliśmy po kawałek Judas Priest, ale to ze względu na specyfikę głosu Halforda. Niekoniecznie sprawdziłbym się w tego typu frazach.
Najczęściej wracam do waszej interpretacji We Are The Road Crew. Niezła jazda! Pamiętasz wspólną trasę z Motörhead w 1987 i 1988 roku?
Jasne! Lemmy okazał się prawdziwym dżentelmenem i mocno wspierał młode zespoły. Byłem wtedy bardzo nieśmiały wobec mojego absolutnego idola. Lemmy jednak szybko skrócił dystans. Wpadł do garderoby i powiedział, że nie przepada za kapelami stroniącymi od alkoholu. Położył na stole swoje ulubione piwa, proponując huczną ucztę. Nie odmówiliśmy, a ja szybko złapałem z nim wspólny język, za co moja wątroba musiała słono zapłacić. Lem, gdy tylko zauważał mnie na korytarzu czy backstage’u, natychmiast wołał zachrypniętym głosem: „Schmier, dawaj do mnie na Jacka, bo muszę z tobą pogadać!”. A że mistrzowi odmawiać nie wypada… Po latach wnioskuję, że wspólna trasa z Motörhead ukształtowała nas muzycznie, co procentowało w kolejnym okresie działalności Destruction. Może wyrażę się prościej… Bez pierdolonego Motörhead nie byłoby Destruction. To absolutnie najważniejszy zespół.
W ostatnim czasie pojawiły się dwie płyty koncertowe Destruction: Born to Thrash i Live Attack. Potwierdził się twój pogląd, zgodnie z którym „w ostatnich latach koncertówki wyszły z mody” – czy jednak jesteś pozytywnie zaskoczony odbiorem?
W erze YouTube albumy live rzeczywiście nie odgrywają już tak wielkiej roli jak w dawniejszych czasach. Live After Death Maidenów, Made in Japan Purpli czy No Sleep ’til Hammersmith Motörheadnatychmiast otaczane były należnym kultem, zrealizowane dziś zapewne nie stałyby się aż tak pomnikowe. Podchodzę więc sceptycznie do kolejnych pomysłów realizacji płyt koncertowych. W przypadku Born to Thrash i Live Attack jestem mniej surowy ze względu na specyficzne okoliczności towarzyszące wydaniu. Szczególnie Live Attack traktuję jak perłę wśród naszych wydawnictw koncertowych. To świetna produkcja dokumentująca występ streamingowy, który miał być prezentem dla naszych zagorzałych fanów niemogących w dobie pandemii dzielić się z nami szaleństwem.
W tym roku świętujecie 40-lecie działalności. Szykujecie z tej okazji jakieś specjalne koncerty czy wydawnictwa?
Jedną z podstawowych form celebracji będzie promocja Diabolical. Wspólnie z wytwórnią pracujemy również nad reedycjami i historycznym boxem, w którym znajdzie się wyjątkowy, historyczny zestaw utworów – także tych wcześniej niepublikowanych. Być może zagramy kilka specjalnych setów jubileuszowych w trakcie letnich festiwali, gdzie zaprosimy byłych członków Destruction.
W historii Destruction nie brakuje polskiego akcentu. Wawrzyniec Vaaver Dramowicz… Jak wspominasz współpracę z tym muzykiem?
Świetnie! Reprezentował fantastyczną, polską szkołę gry na perkusji. Cenię metalowych bębniarzy z Polski za doskonałe przygotowanie techniczne – Vaaver niewątpliwie był jednym z nich. Ponadto, swoim spokojnym charakterem pozytywnie wpływał na atmosferę w zespole. Podobała mi się również jego otwartość, międzynarodowe nastawienie wynikające z historii rodzinnej – jego starsi mieszkają chyba w Kanadzie… Sympatyczny, utalentowany gość.
Muzycy lubią powtarzać banały w stylu: „Każdą płytę traktuję jak własne dziecko, więc trudno jakąkolwiek wyróżnić”. Mimo wszystko prosiłbym cię o wskazanie trzech najistotniejszych albumów w historii Destruction.
To niemożliwe, bo każdą płytę traktuję jak własne dziecko (śmiech). No dobra, spróbujmy… Debiutancki Infernal Overkill definiował tożsamość zespołu. W tym przypadku nie boję się określenia „arcydzieło”. Ważną pozycją jest również The Antichrist z 2001 roku. Mocny repertuar. Być może to nawet najlepsza płyta Destruction? Niezwykle istotnym albumem jest Diabolical, ponieważ w solidny sposób otwiera kolejny rozdział w dziejach zespołu. Odnoszę wrażenie, że wróciliśmy silniejsi niż dotychczas, dlatego jestem bardzo zmobilizowany przed nadchodzącymi trasami.
W japońskiej wersji Inventor of Evil znalazło się karaoke do utworu The Alliance of Hellhoundz? Jakie numery Destruction są według ciebie najtrudniejsze do zaśpiewania?
Dobre pytanie, man! Hmmm… W tym momencie największym wyzwaniem wokalnym jest Armageddonizer. Mam przejebane z tym kawałkiem – tempo, mnóstwo słów, zero wytchnienia.
Odzywa się głód, może jakaś pizza… Słyszałem, że znasz się na rzeczy. Co polecasz?
Dzwoń. Tuńczyk, czosnek, cebula. Będziesz zadowolony.