KRZYŻOWANIE OSTRZY I PROROCTWA JANA
Nie kto inny jak właśnie polski reżyser wpłynął jednym ze swoich filmów na pewną niemiecką kapelę, która natychmiast po seansie porzuciła pisanie o czarnym demonie, żołnierzach piekła, a jeśli już była mowa o zesłaniach, to tylko tych na szerokie wody. Running Wild od 1987 roku, czyli premiery kultowego pirata o nazwie Under Jolly Roger, zdążył nagrać kilkanaście kolejnych albumów. W 2021 przyłoży kolejnym i po raz kolejny pokaże, że lubi czasami zwinąć żagle, porywając Adriana daleko poza portowe mordownie. Rejs czy nie rejs, na pewno Blood on Blood, więc chwytaj busolę, krzyżuj ostrza i zabieraj głos Captain Rock’N’Rolf!
Mateusz Żyła: Czołem, kapitanie! Masz przerąbane u moich sąsiadów…
Rock’N’Rolf: Cześć. Co się stało?
Ściany, futryny, talerze, szklanki… Wszystko drży, a ja ryczę na cały głos Wings of Fire! Twoja wina, było nagrywać tak świetny album jak Blood on Blood? Od razu spytam, jakie elementy spowodowały, że nowa płyta Running Wild brzmi tak – powiedziałbym… orzeźwiająco?
Uspokoiłeś mnie! Dzięki wielkie i przeproś sąsiadów w moim imieniu (śmiech). Może będzie to trochę nieskromne, ale też jestem zadowolony z efektów. Skąd ta świeżość? Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo straciłem już dystans do nowego materiału. Rozpocząłem prace dość wcześnie. Blood on Blood na zawsze kojarzyć się będzie z długim procesem komponowania, pisania, selekcjonowania. Czasami brakowało zadowalającego pomysłu lub wydarzyły się w moim życiu jakieś nieprzewidziane sprawy, stąd niektóre numery musiałem odłożyć na lepszy okres. Nie oznacza to jednak, że miałem jakieś problemy z weną. Wprost przeciwnie! Już w trakcie miksu, zanotowałem sobie tytuł utworu na kolejną płytę. Oczywiście trudno w tym momencie wybiegać w przyszłość, ale być może jest to jakiś wstęp do pracy nad następnym dziełem. Zobaczymy. Teraz z niecierpliwością czekam na premierę Blood on Blood. Wiem, że płyta ma duży potencjał, ale reakcja i ocena publiczności to zawsze wielki znak zapytania. Pisanie nowych kawałków Running Wild było ekscytujące. Odbiorcy oczywiście mogą stwierdzić, że pięć lat pomiędzy Rapid Foray a Blood on Blood to zbyt długi czas oczekiwania, ale mam nadzieję, że cierpliwość fanów została nagrodzona. Każdy z kawałków na Blood on Blood wnosi do całości oryginalną perspektywę. Mam na myśli głównie brzmienie. Nieprzypadkowo wykorzystałem w nagraniach zarówno Gibsona, jak i Fendera, co słychać chociażby w utworze One Night, One Day.
Wspomniałeś o długim procesie komponowania… Pobiłeś rekord utworu Genesis (the making and the fall of man), który pisałeś ponad osiemnaście miesięcy?
Wiesz, jakoś niespecjalnie skupiałem się na czasie, ale myślę, że tak. Praca był jednak tak intensywna i wielopoziomowa, że nie potrafiłbym wskazać konkretnych tytułów.
Nawiązując jeszcze do Genesis… Treasure Island, The Ghost, The War, Bloody Island, Last of the Mohicans, teraz możemy usłyszeć The Iron Times (1618-1648). Komponowanie takich utworów we współczesnych czasach to akt niezwykłej odwagi. Wiesz, komercyjne naciski na przesuwanie refrenów na początek piosenki itd. Co według Ciebie jest najbardziej wartościowego w epickich, rozbudowanych numerach?
Nie przejmuję się presją producentów, stacji radiowych czy telewizyjnych, bo Running Wild idzie swoją drogę, a raczej płynie zgodnie z wybranym kursem. Jak słusznie zauważyłeś, lubię czasami powracać do konceptu długich kompozycji, szczególnie jeśli wymaga tego narracja. Myślę, że pod tym względem wzbogaciła mnie praca nad albumem Victory, mimo że nie znajdziesz tam żadnego utworu, który trwa ponad dziesięć minut… Najdłuższy, o ile dobrze pamiętam, to Tsar. Często poszukuję inspiracji – jak zresztą wielu innych artystów – w książkach historycznych czy filmach, a tą na Blood on Blood okazała się m.in. historia trzech muszkieterów, a więc wiek siedemnasty… Skoro powędrowałem do tego okresu w dziejach świata, trudno było przemilczeć temat wojny trzydziestoletniej, której wybranych rozdziałów nie można przecież zamknąć w utworze singlowym. Potrzebowałem epickiego tła.
Wojna trzydziestoletnia. Kto lub co stanowiło największą zachętę, by akurat stanąć na takich a nie innych frontach?
Ten konflikt, czy raczej te konflikty były tak złożone, że musimy mówić tutaj o połączeniu różnych inspiracji i czynników. Jak wiemy, wojna trzydziestoletnia rozpoczęła się od zawieruchy w Niemczech, by przerodzić się później w potężny bój europejski. Wojny religijne – w tym przypadku konflikt pomiędzy tzw. Ligą Katolicką reprezentowaną przez Habsburgów i katolickie sfery książęce z Rzeszy a Unią Protestancką – były, są i będą wdzięcznym tematem do studiowania, ale nie tylko. Warto zwrócić uwagę na dokumenty historyczne, które ukazują jakoś dziwnie znane nam mechanizmy, jak pod płaszczykiem religii można załatwiać sprawy polityczne. To przecież wszystko miało miejsce nie tylko podczas wojny trzydziestoletniej… Pieniądze, rozbudowa armii, walka państw o silną pozycję w Europie, a w tym wszystkim religia – znamy to. W utworze The Iron Times (1618-1648) chciałem pośrednio naświetlić problem i skutki długoletniej, wyniszczającej wojny (warto wspomnieć, że liczba ludności w Niemczech spadła wtedy o 30 %), która w zasadzie podważyła fundamenty siedemnastowiecznych społeczeństw.
Nadal zbierasz mundury wojskowe? Słyszałem, że byłeś zapalonym kolekcjonerem.
Tak, przez pewien krótki okres – bodajże lata 2003-2004 – rzeczywiście kupowałem co ciekawsze mundury armii pruskiej czy rosyjskiej. Nawiasem mówiąc, bardzo trudno wyszukać mundur rosyjski w co najmniej średnim stanie i akceptowalnej cenie, dlatego uzupełniałem wojskową kolekcję hełmami czy też niemieckimi orderami.
Lekcję historii możemy także znaleźć w Say Your Prayers. Jeden z twoich ulubionych zespołów – Judas Priest zatytułował niegdyś album Nostradamus. Ty również nawiązujesz do przepowiedni, ale głównie Jana Jerozolimskiego.
Temat proroków, jasnowidzów, szeroko pojętego profetyzmu interesował mnie od bardzo dawna. Pierwszą książkę z tego zakresu przeczytałem w wieku 11 lat, jednak apogeum nastąpiło kilkanaście lat później, kiedy to wręcz zatopiłem się w historiach rozmaitych przepowiedni łączących się oczywiście z astronomią. Mieliśmy przecież takiego gościa jak Ptolemeusz z opisem 1000 gwiazd i wielką pomyłką, że Ziemia leży w centrum Wszechświata. Nostradamus jest bardzo znany, ale trzeba pamiętać, że był tylko jedną z wielu ciekawych postaci.
To prawda, ale pozostaje dość ważny w kontekście twórczości Running Wild. Nostradamus podobno przepowiedział trzęsienie ziemi, które zmiotło jamajskie Port Royal w 1692 roku.
Nie przeczę, że nie jest interesujący czy inspirujący, ale warto spojrzeć szerzej. Dzięki temu natrafiłem na Jana Jerozolimskiego, który dzielił się odważnymi proroctwami, także tymi związanymi z handlem organami. Jak to możliwe? Fascynuje wiele przepowiedni i – jak się później okazuje – są one dziwnie zbieżne z rzeczywistością.
Na nowej płycie pojawiła się też ballada – One Night, One Day, którą charakteryzuje ujmujące solo gitarowe.
W tym miejscu również należy zahaczyć o temat przepowiedni, bo struktura utworu wywodzi się niejako z tekstu, który można podzielić na dwie części. „One Night…” zanurzona jest w ciemności, mroku, niepokojących sprawach. Później jednak słyszymy partie gitarowe zapowiadające światło. To preludium „One Day…”. Inny dźwięk, inny wokal, inna emocja. Niekoniecznie musimy intepretować ten numer w kategoriach przepowiedni, ale też symbolu zmagania się z problemami życiowymi; momentami, w których dotykamy głębokiej przestrzeni zarówno mroku, jak i pewnej nadziei związanej z brzaskiem. Wyłapałeś solówkę… Muszę przyznać, że bardzo fajnie układa mi się współpraca z Peterem Jordanem, czego dowodem jest nie tylko Blood on Blood, ale też Rapid Foray czy Resilent. PJ jest trochę innym stylistycznie gitarzystą ode mnie, co cieszy, bo dzięki temu mogę liczyć na zderzenie pomysłów i kreatywny dialog.
Crossing the Blades wypuściliście już w 2019 roku. Nawiązujesz tu do popularnych i wspomnianych już wcześniej trzech muszkieterów. Gdzie i kiedy po raz pierwszy spotkałeś z tą historią? Dumas czy raczej adaptacja filmowa?
Czerpałem inspirację zarówno z książki, jak i filmu. Crossing the Blades to pierwszy w pełni skończony kawałek z myślą o nowym albumie Running Wild. Myślałem nawet, żeby tak zatytułować płytę, ale Blood on Blood jest trochę krótszy, bardziej chwytliwy i chyba lepiej brzmiący. W Crossing the Blades bardzo lubię melodię i optymistyczne przesłanie. W wersach: „One for all and all for one in the end” tkwi pewna forma przywiązania, solidarności. Myślę, że ten utwór świetnie sprawdzi się na koncertach. A echa historii trzech muszkieterów odbijają się nie tylko w tekście, ale też na okładce.
Oglądałeś Dirt?
Filmu nie oglądałem, czytałem za to książkę.
W 1986 roku pojechaliście w trasę z Mötley Crüe. Przypuszczam, że przeżyliście wtedy wiele wild, wild nights…
Tak! Było bardzo wesoło, bo z tą ekipą nie można się nudzić. Nie pamiętam dokładnie, ale najprawdopodobniej podczas drugiego lub trzeciego koncertu Nikki Sixx wpadł do naszej garderoby i zapytał: „Macie jakiś problem z nami?”. „Nie, dlaczego?” – odpowiedzieliśmy. Przyznał, że zbyt mało się integrujemy, unikamy wspólnych imprez, nie jesteśmy głośni. Odetchnęliśmy z ulgą, bo myśleliśmy, że ma do nas pretensje o jakieś ważniejsze sprawy. W Mötley Crüenie tylko muzycy, ale i techniczni byli bardzo szaleni, choć to przede wszystkim Tommy Lee dawał prawdziwy popis na wszelkich polach. Część historii absolutnie nie nadaje się do druku (śmiech).
W przyszłym roku wystąpicie na kilku festiwalach, wliczając niesamowity Hellfest.
Niezły zestaw, co?
Niezły to mało powiedziane. Zagracie w tym samym dniu co Judas Priest, który świętuje pięćdziesięciolecie. Gdyby tak Halford zaprosił cię na scenę, co chciałbyś zaśpiewać?
Uwierz mi, że to chyba najtrudniejsze pytanie z dzisiejszego zestawu! Uwielbiam tak wiele utworów Judas, że miałbym naprawdę wielki kłopot z wyborem. Byłem, a właściwie nadal jestem pod ogromnym wrażeniem płyty Unleashed in the East, ale gdyby rzeczywiście Rob wysłał takie zaproszenie, chętnie zaśpiewałbym – tu pewnie będę mało oryginalny – Breaking the Law. Tak naprawdę już nie mogę się doczekać tych koncertów, chociaż jestem umiarkowanym optymistą. Nie wiemy, co dokładnie wydarzy się w 2022 roku, ale wierzę, że w końcu uda nam się stanąć na scenie, by zaprezentować publiczności utwory z Blood on Blood przemieszane ze starszym repertuarem.
Kilka lat temu przyznałeś, że masz trudności ze stworzeniem set-listy Running Wild. Po premierze Blood on Blood będzie jeszcze trudniej. Moim zdaniem przynajmniej pięć kawałków z nowego albumu spokojnie może rywalizować z takimi klasykami jak Port Royal czy Riding the Storm. Jak poradzisz sobie z takim kłopotem bogactwa?
Pozostało sporo czasu do lata 2022, więc jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, ale masz rację… Z każdym kolejnym albumem ułożenie repertuaru koncertowego jest trudniejsze. Najprawdopodobniej przygotujemy dwa, trzy programy, które zaprezentujemy w zależności od czasu, jaki będziemy mogli wykorzystać na poszczególnym festiwalu, jednak nawet podczas dziewięćdziesięciominutowego występu nie jesteśmy w stanie zadowolić wszystkich. To także trudne zadanie dla członków kapeli, bo każdy z nas ma swoich faworytów do zagrania. Z pewnością przeznaczymy kilka miejsc dla reprezentantów Blood on Blood. Utwór tytułowy, Crossing the Blades i… Właściwie na tym teraz skończę, bo nie chciałbym odkrywać wszystkich kart.
Nasz magazyn dotyka głównie ekstremalnych dźwięków, dlatego chciałbym spytać o Gates to Purgatory i Branded and Exiled. Co sądzisz o tych płytach z perspektywy czasu?
Kiedy dziennikarze przywołują tytuły pierwszych albumów, uświadamiam sobie, jak długo już uczestniczę w całej zabawie. Ale nie to jest najważniejsze… Myślę, że wykorzystaliśmy wszystkie możliwości i umiejętności, jakimi dysponowaliśmy w 1984 czy 1985 roku. Czuliśmy wielką ekscytację i dumę. Szczególnie Gates to Purgatory był pierwszym odważnym krokiem w naszej karierze. Album ten odcisnął przecież niemałe piętno w Niemczech i nie tylko. Gwiazdą był Scorpions, Accept mógł pochwalić się już kilkoma płytami na koncie, ale Running Wild wprowadził nową jakość, przekroczył granice na gruncie niemieckim. Być może nie są to najlepsze nagrania pod względem brzmieniowym, ale darzę je sporym szacunkiem.
Wiele zespołów (np. Sabaton, In Flames) przyznaje się do fascynacji muzyką Running Wild. Doczekaliście się hołdów, czego świadectwem są płyty The Revivalry. A Tribute to Running Wild, Reunation. A Tribute to Runnig Wild i najświeższy: ; Wild Privateers: An Underground Tribute to Running Wild. Co czujesz podczas słuchania tego typu interpretacji muzycznego dziedzictwa RW?
Niezwykłą radość i spełnienie. Człowiek uświadamia sobie, że kilkanaście płyt i tyle lat na scenie okazały się dla kogoś ważne, inspirujące. Przyznają się do tego zespoły naprawdę wielkie – w tym miejscu przychodzi mi do głowy choćby Volbeat, który prezentuje zupełnie inną muzykę, a jednak przyznał się do fascynacji Running Wild. Lubię nasze kawałki w innych, często szalonych aranżacjach. To dowód, że kompozycje mają otwartą przestrzeń i dają pole do popisu zespołom z całego świata. I właśnie ta uniwersalność cieszy mnie najbardziej.
Polski akcent na koniec. Zagraliście na Metalmanii w komunistycznej Polsce w 1987 roku. Z wywiadów udzielonych naszej prasie wiem, że doskonale pamiętasz ten koncert. Co najbardziej zaskoczyło cię za żelazną kurtyną?
Fajnie, że przywołałeś ten festiwal, bo rzeczywiście jest związany z ciekawymi wspomnieniami. Pierwszy raz zawitaliśmy do Polski i od razu byliśmy zszokowani! Czym? Pierwszego i drugiego dnia oglądało nas prawie dziesięć tysięcy fantastycznych, żywiołowych fanów. To było wielkie święto muzyki metalowej. Oprócz polskich kapel, pamiętam Helloween i chyba… Overkill?
Dokładnie.
Wzajemnie się nakręcaliśmy, więc poziom koncertów był naprawdę wysoki. Później traktowaliśmy je w kategoriach wielkiego sukcesu i choć zdążyliśmy już zagrać wtedy poważne trasy, to jednak możliwość zaprezentowania się publiczności zza żelaznej kurtyny miała dla nas specjalny smak. Okazało się, że twórczość Running Wild ma fantastyczny odbiór w komunistycznym kraju. Niezwykle budujące doświadczenie…
RECENZJA
RUNNING WILD – BLOOD ON BLOOD
Od pewnych zespołów nie wymagamy rewolucyjności, bowiem lubimy je najbardziej, gdy młócą zgodnie z wytartym (acz nieprzetartym) schematem. Z klasyków możemy tutaj wymienić choćby Motörhead, AC/DC i właśnie Running Wild. Nie ukrywam, że nie mogę strawić zbyt dużej ilości nut ekipy Rolfa Kasparka w krótkim czasie. Dwa, góra trzy podejścia w tygodniu to optymalna dawka, a o optymalności niech świadczą regularne ciarki przy takich sztandarach jak Conquistadores, Battle of Waterloo, Blazon Stone czy Metalhead. W ostatnim czasie złamałem jednak żelazną regułę ilości przesłuchań, a wszystko przez nowy album zatytułowany Blood on Blood. Dlaczego? To po prostu kawał solidnego materiału, z którego emanuje nieprawdopodobna energia i świeżość. Tak. Myślę, że „świeżość” jest najtrafniejszym określeniem. W przypadku tak dojrzałego i doświadczonego zespołu to z pewnością synonim sukcesu. Już w 2019 roku EP-ka Crossing the Blades wróżyła coś dobrego i bynajmniej – jak się okazuje – nie było to wróżenie z fusów. Blood on Blood (myślę tu zarówno o numerze tytułowym, jak i całej płycie) charakteryzuje przebojowość, ale to przebojowość typowa dla Running Wild, a to oznacza mieszaninę dynamicznego riffowania (Wings of Fire, Diamonds&Pearls), motorycznego rytmu (Crossing the Blades) i chwytliwych refrenów (Say Your Prayers, The Shellback). Przed znużeniem chroni stadionowa ballada One Night, One Day, która zarazem dokumentuje świetną formę wokalną Rock’N’Rolfa. Słychać, że kapitan nie obijał się w trakcie pięcioletniej posuchy. W aspekcie brzmieniowym też wykonano sporo pracy, bo pod tym względem jest naprawdę soczyście. Udanym finałem okazuje się rozbudowana pieśń The Iron Times (1618-1648), ale czy wyróżnia ją coś szczególnego w zestawie innych epickich kawałków Running Wild? Nie powiedziałbym. Nie powiedziałbym również, że utwory Wild&Free i Wild, Wild Nights są tu do czegoś potrzebne. Nie. Nie są, ale jeśli ktoś przepada za przyjemnymi zapychaczami – proszę bardzo. To jednak drobnostki w porównaniu z całością, do której – oprócz bardzo dobrych kompozycji – zaliczyć należy interesujące tematy w tekstach i przemyślaną okładkę łączącą heraldykę z historią literatury. Jeśli ktoś za kilkanaście lat zapyta: „Blood on Blood?”, odpowiem z czystym sumieniem, że naprawdę warto. Ponad pięćdziesiąt pięć minut może nie oryginalnych, ale bezsprzecznie wartościowych dźwięków. Od 1 do 10 – mocna „ósemka”.