Za granicami bólu. Modernistyczny pałacyk i przestrzeń ludowego wyrwizęba

I

Jedną z najpopularniejszych scen w powieści pt. Lalka Bolesława Prusa jest pojedynek pomiędzy baronem Krzeszowskim i Stanisławem Wokulskim, w wyniku którego żaden z bohaterów życia nie stracił, choć baron musiał się pogodzić z inną utratą – utratą zęba. Krzeszowski nie ubolewał jednak na tym faktem. Wprost przeciwnie. Uspokoił kupca słowami: „nic nie szkodzi”, po czym przyznał szczerze: „(…) mam popsute zęby”. W końcu baron rozkazał zawinąć ustrzelony ząb w papierek. W kontekście innych tematów czy motywów, które poruszył Prus w swoim dziele, przywołany fragment wydaje się mało istotny, niemniej może zainspirować odbiorcę do poszukiwań nowych ścieżek interpretacyjnych w obszarze dyskursu coraz odważniej pojawiającego się w polskiej humanistyce – dyskursu maladycznego. W 2019 roku Mateusz Szubert z Uniwersytetu Opolskiego pisał:

Dyskurs maladyczny porządkuje wypowiedzi o chorobie; jest sumą kontekstów społecznych i znaczeń budowanych wokół pojęcia choroby. Obejmuje zatem wypowiedzi publicystyczne, artystyczne, naukowe, ale też potoczne rozumienie choroby. Dyskurs maladyczny stanowi doskonały rejestr emocji, wrażeń, nastrojów, lęków i obaw związanych z chorobą i jej doświadczeniem, rzeczywistym lub potencjalnym, własnym lub cudzym.

W marcu 2020 roku świat się zatrzymał. Pandemia koronawirusa zmieniła i zmienia naszą rzeczywistość z każdym dniem, tygodniem, miesiącem. Regulacje i obostrzenia wymagają od człowieka nie tylko przystosowania do nowych, krępujących warunków, ale również zredefiniowania własnej egzystencji. Wydłużająca się alienacja zmusza do autorefleksji, oceny dotychczasowego stylu życia, sposobu zachowania względem siebie, innych, tudzież względem naszej planety. Warto w tym miejscu odwołać się do słów noblistki Olgi Tokarczuk:

Nie wiem, czy to fatum, demon, Natura, Bóg, coś bezosobowego, przypadek? Testuje nas, i to na bardzo wielu poziomach. Mówi: „Sprawdzam!”. Na poziomie indywidualnym odkrywamy te swoje potrzeby, o których już zapomnieliśmy – spokoju, osobności, oderwania, nudy. Siedząc zamknięci w domach, możemy uważnie przyjrzeć się sobie i swoim granicom…

Groźba zaraźliwej choroby, która może zakończyć się śmiercią, w wielu przypadkach narzuciła nowy sposób wypełniania czasu, gdzie główną rolę zaczęła odgrywać myśl. Dla części osób owo doświadczenie okazało się dramatyczne, gdyż rozkruszyło iluzoryczny mur, którego siłę wzmacniały i podtrzymywały błyskotki rozpędzonego, wciąż rozwijającego się świata. Za murem ukazała się pustka i niekomfortowa, wcześniej nie do końca znana, świadomość niemocy. Sytuacja bez-ruchu w zamaskowanym świecie tak naprawdę urzeczywistniła obrazy z filmów katastroficznych. W efekcie pandemii człowiek musi zmierzyć się z nową perspektywą i (tylko z pozoru łatwymi) pytaniami, z których najważniejsze brzmią: „Kim i gdzie jestem?” oraz „Kim i gdzie będę?”. W takim położeniu warto włączyć się do wspomnianego dyskursu maladycznego, zgodnie z którym choroba „uświadamia ludziom trudną do przyjęcia prawdę o iluzoryczności i przemijalności ludzkiego życia”. Tę prawdę może uświadamiać nie tylko doświadczenie epidemii, grypa czy nowotwór, ale również… ból zęba.

II

W czwartym rozdziale powieści À rebours (Na  wspak) Jorisa-Karla Huysmansa natrafiamy na szczegółowe wspomnienie wizyty dentystycznej i związanych z nią przeżyć wewnętrznych głównego bohatera – diuka Jana Floressasa Des Esseintesa. Oddajmy głos narratorowi:

Było to trzy lata temu; późną nocą chwycił go obrzydliwy ból zębów; chłodził policzek okładami, potykał się o meble, biegał po pokoju jak wariat. To odezwał się ząb trzonowy, zaplombowany już kiedyś, i tylko szczypce dentysty mogły zaradzić złu. Dygocząc, oczekiwał dnia, gotów znieść najsroższą nawet operację, byleby położyła kres jego cierpieniom. Trzymając się za szczękę, medytował, co robić. Dentyści, którzy go kurowali, byli bogatymi ludźmi interesu, nie przyjmowali nigdy bez uprzedzenia; należało zamawiać u nich wizytę, godzinę spotkania. To niemożliwe, dłużej zwlekać niepodobna – myślał; zdecydował się pójść do pierwszego lepszego, pobiec do ludowego wyrwizęba, do jednego z tych ludzi o żelaznej łapie, którzy, choć nie znają zbędnej sztuki leczenia próchnicy i zatykania dziur, umieją z niezrównaną szybkością usuwać i najoporniejsze pieńki; oni otwierają wczesnym rankiem i u nich nie trzeba czekać. Nareszcie wybiła siódma. Wypadł z domu, a że pamiętał znane nazwisko mechanika, mieniącego się dentystą ludowym i zamieszkałego na rogu bulwaru, pognał ulicami, gryząc chustkę i łykając łzy.

Zacytowany rozdział dzieła Huysmansa rozpoczyna się jednak od niespodziwanej wizyty jubilera w modernistczym pałacyku Des Esseintesa w Fontenay. Gospodarz-dekadent, stroniący od ludzi, przyjął gościa niechętnie, choć ten przyjechał ze zrealizowanym, zresztą dość dziwacznym, zamówieniem, czyli żółwiem, którego pancerz – zgodnie z wolą diuka – specjalista wyglazurował złotem. Efekt wywołał tylko chwilowe zadowolenie Des Esseintesa, bowiem modernistyczny pociąg do sztuczności uruchamiał w nim kolejne pragnienia. W konsekwencji pancerz żółwia został wzbogacony bukietem sztucznych kwiatów wykonanych z oryginalnych i rzadkich (pierwsze pomysły były bowiem „nazbyt cywilizowane i nazbyt znane”) kamieni: chryzoberyli, chryzolitów, almandynu, uwarowitu. Ostatecznie wygląd gada spełnił oczekiwania diuka. W tym momencie „czuł się absolutnie szczęśliwy”. Bohater radował się chwilą, która to skierowała go do jadalni, a dokładniej przed szafkę z buteleczkami rozmaitych alkoholi – nazywanych przez Des Esseintesa „organami swoich ust”. Metafora okazała się nieprzypadkowa, gdyż smak alkoholi diuk przyrównywał do dźwięków instrumentów. I tak curaçao przywodziło na myśl klarnet, anyżek – flet, wódka – puzon, ratafia – wiolonczelę. W analizowanym momencie Des Esseintes postawił jednak na inne tony, toteż „z klawiatury swoich organów zabrał ze sobą czareczkę, którą był napełnił rzetelną irlandzką whisky”. Diuk, sięgnąwszy po whisky, automatycznie zrezygnował zarówno z roli barbarzyńcy, jak i dionizyjskiego tancerza (Bieńczyk), skazując się na bycie… pacjentem, wszak tuż po wyborze zapadł w fotel, a „zapaszek kreozotu zasmrodził mu jamę ustną”, który następnie zmusił go do nieprzyjemnych reminiscencji związanych z bolącym zębem. Doświadczenie bólu powraca w chwili smakowania konkretnego alkoholu (w tym przypadku irlandzkiej whisky), ten znów kojarzy się bohaterowi z dźwiękami. Mamy więc do czynienia z pewną zależnością: smak-dźwięk, smak-ból, także dźwięk-ból. O ostatnim zestawieniu wspominał profesor Tadeusz Sławek, rozprawiając nad sformułowaniem „ja bolę”:

„Ja bolę” – nieprzypadkowo za sprawą tej frazy znaleźliśmy się pośród tylu muzycznych terminów (…). Harmonia i zakłócenia, współbrzmienia i nagłe ich rozspojenia wyzwalające pojedyncze, oderwane dźwięki, które w wielkiej boleści przybiorą postać westchnień, jęków, krzyków wreszcie. Z pewnością nie artykułowanych słów; te bowiem stopniowo się wycofują w miarę postępu choroby…

Des Esseintes w obliczu potężnego bólu zęba trzonowego nie mówił praktycznie nic. Zdołał tylko wybełkotać „mechanikowi”, zwanym też „dentystą ludowym”, krótką historię choroby („Był już plombowany; obawiam się, że nic nie da się zrobić”), po czym poddał się sile jego rąk i w efekcie „jął tupać i ryczeć jak zarzynane zwierzę”. Wielka boleść przybrała więc postać krzyku. Warto również zwrócić uwagę na porównanie, które jednoznacznie odwołuje do świata natury. Tak. Tylko i wyłącznie ból zęba nakazuje bohaterowi opuścić swoje sztuczne lokum i kieruje go do świata, w którym będzie „ryczał jak zarzynane zwierzę”. Skutki bólu we własnym domu różnią się od skutków bólu doznanego poza nim. Des Esseintes, doświadczony także innymi problemami zdrowotnymi[, w pokoju zachowuje się tylko „jak wariat”, natomiast w pomieszczeniu dentysty ludowego jest już „zarzynanym zwierzęciem”. Bohater przestaje być modernistą trzymającym na smyczy żółwia. Teraz to on jest uzależniony. Co gorsza, jest uzależniony od lokalnego wyrwizęba i jego prymitywnych kleszczy. Przeszywający ból nie daje diukowi wyboru, całkowicie zmieniając jego postawę, pragnienia, zachowanie. Można rzec, że bohater uczył się siebie od nowa:

W bólu bowiem ciało stawia opór. Długotrwałe doświadczenie bólu – bycie w bólu – oznacza utratę dawnej dyspozycyjności, a także rozpad zintegrowanego dotąd obrazu siebie. Nie ulega wątpliwości, że doznający bólu człowiek doświadcza jednocześnie stanu nowej cielesności. Ból radykalnie odmienia wszelkie dotychczasowe doznania cielesne i społeczne. W bólu człowiek uczy się siebie od nowa (M. Szubert)…

Des Esseintes niechętnie opuszczał swoją przestrzeń i równie niechętnie kogoś do niej zapraszał. Ból zęba diametralnie zmienił sytuację. Diuk powoli utracił obraz samego siebie i „oczekiwał” wręcz momentu, w którym będzie mógł w końcu porzucić dom i nawiedzić (uwaga!) „pierwszego, lepszego” dentystę. W obliczu postępującego cierpienia „wybiega”, „gna ulicami”, „gryzie chustkę” i łyka łzy”, by w końcu trafić w „żelazne łapy” ludowego wyrwizęba. Bohater przestaje być kapryśnym dandysem spacerującym ulicami Palais-Royal. Choroba bowiem zamienia go w… „uchodźcę”. Des Esseintes ucieka z własnego domu w przestrzeń nieznaną, tym samym groźną, ale dającą jednocześnie szansę uwolnienia od bólu:

Sterczał ogłupiały na trotuarze; w końcu pokonał lęk, zaczął wspinać się po ciemnych schodach, na trzecie piętro wbiegł, przeskakując po kilka stopni (…). Pociągnął za dzwonek, po czym zatrwożył się, dostrzegłszy rozmazane czerwone plwociny przylepione do stopni, i zawracał już, zdecydowany cierpieć na zęby póki życia, kiedy wrzask przeszył ściany, wypełnił klatkę schodową, diuka Jana przygwoździł strachem do miejsca, a jednocześnie stara kobieta otworzyła drzwi, prosząc, żeby wszedł. Wstyd przezwyciężył trwogę; wprowadziła go do jadalni; trzasnęły inne drzwi, przepuszczając straszliwego grenadiera odzianego w czarny surdut i czarne spodnie ze sztywnego sukna; Des Esseintes poszedł za nim do drugiego pokoju. Od tego momentu jego wrażenia zaczynały się gmatwać.

Widok nieznajomego budynku wywołał tak silny lęk, że diuk wnet zapomniał o bólu. Mimo wszystko nie zaufał tej chwilowej błogości i dynamicznie („zaczął wspinać się”; „wbiegł, przeskakując po kilka stopni”) zmierzał w kierunku dentysty-wybawcy. Sytuacja jednak uległa zmianie, gdy bohater dostrzegł na podłodze lepkie ślady krwi przemieszanej ze śliną. Obraz okazał się tak wymowny, iż Des Esseintes gotów był zrezygnować z wizyty i pogodzić się z dozgonnym bólem. Chciał uciec. Uświadomił sobie bowiem, że znajduje się w… rzeźni, gdzie „trzaskają drzwi”, „wrzask przeszywa ściany”, a strach unieruchamia niczym gwoździe ofiarę. W rzeźni nie ma wybawcy, ponieważ to miejsce przeznaczone głównie dla oprawcy. Tak też przedstawiony jest dentysta ludowy – budową, postawą i ubiorem przypominający nie tylko „straszliwego grenadiera”, ale również kata lub grabarza (czarny surdut, czarne spodnie ze sztywnego sukna). Na początku lat 90-tych XX wieku punkowy zespół Dezerter śpiewał: „W rzeźni jak to w rzeźni / czas wątpliwości szybko mija / Nie ma miejsca na myślenie / Bo tu się nie myśli, tylko zabija”. Wnętrza pałacyku Des Esseintesa sprzyjały podjęciu myśli, zanurzeniu w kontemplacji, upajaniu dźwięcznym smakiem alkoholi… W pomieszczeniu ludowego wyrwizęba nie ma na to czasu. Tutaj należy przede wszystkim działać, dlatego też bez zbędnej gadaniny dentysta wpakował do ust diuka paluch wskazujący i rozpoczął „egzekucję”:

Des Esseintes, chwyciwszy kurczowo poręcze fotela, uczuł w ustach zimno, potem w oczach zapłonęły mu wszystkie świeczki i, cierpiąc ból niesłychany, jął tupać i ryczeć jak zarzynane zwierzę. Rozległo się chrupnięcie, ząb kruszył się, wyłażąc; wtedy wydało się diukowi Janowi, że coś wyrywa mu głowę, miażdży czaszkę; stracił rozum, darł się ze wszystkich sił, stawiał wściekły opór dentyście, który znów rzucił się nań, jak gdyby chciał mu wpakować ramię aż na dno brzucha, po czym cofnął się nagle o krok, prostując się, oderwał korpus uczepiony szczęki, pozwolił brutalnie opaść pacjentowi na tyłek, w fotel, i wypełniwszy sobą okno, sapał i potrząsł kleszczami z niebieskawym zębem, zdobnym w dyndający czerwony flaczek!

Nie sposób nie zauważyć, że ekstrakcja zęba przypomina w tym przypadku wściekłą walkę pomiędzy rzeźnikiem i odpierającym atak „zarzynanym zwierzęciem”, któremu oprawca chce „zmiażdżyć czaszkę” i „wyrwać głowę”. Warto zastanowić się, czy Des Esseintes rozmyślał w tym momencie nad złotym puklerzem swojego żółwia? Jak go wzbogacić? Zmodernizować? Czerwonomahoniowy hiacynt z Compostelli? Rubin z Bali? A może chalcedony przemieszane z opalami? Nie. Diuk miał zupełnie inne pragnienia, ponieważ znajdował się w całkiem innej przestrzeni. Przestrzeni od-czar-owanej:

„Ja bolę” to konsekwencja sytuacji, w której „ja” nie harmonizuje już z tym, co dookoła. Świat przestaje współbrzmieć ze mną i kryje się w tym cień rozczarowania i zawodu, może nawet zdrady. „Ja bolę”, ponieważ świat stracił swój czar, został od-czar-owany, to zaś mówi o tym, że straciłem wiarę w dotychczasowy kształt świata (T. Sławek) …

Ból zęba (tudzież jego wspomnienie) spowodował od-czar-owanie sztucznego świata bohatera. Z wysokiej sali, z kazalnicy dandyzmu, z atramentowego basenu, z „jadalni obitej kirem” Des Esseintes uciekł do rachitycznego budynku przypominającego rzeźnię, w której zamiast „aromatyzowanej woni mięty” unosił się odór ludzkich plwocin. Ucieczka okazała się jednak chwilowa, bowiem równo z pozbyciem się źródła bólu i „wyrzyganiem pełnej miseczki krwi” Des Esseintes powrócił do swojej za-czar-owanej przestrzeni, pozostawiając urwany ząb w pomieszczeniach „Gatonaxu”. Otrząsnąwszy się z niemiłych myśli, bohater skierował uwagę na żółwia:

Żółw nadal nie poruszał się wcale, pomacał go więc; nie żył. Nawykły zapewne do egzystencji nieruchawej, do skromnego życia pod ubogą skorupą, nie wytrzymał olśniewającego przepychu, jaki mu narzucono, jarzącego się ornatu, w którym go wystrojono, klejnotów, którymi wybrakowano jego grzbiet – niby cyborium.

Bohater Huysmansa wyszedł ze starcia obronną ręką. Wzbogacony doświadczeniem „zarzynanego zwierzęcia” w od-czar-owanym świecie powraca do swoich nawyków, postaw, dziwacznych zachcianek. Na powrót egzystuje w modernistycznym pałacyku wśród wdzięcznych (i „dźwięcznych”) eliksirów oraz nadzwyczajnych zapachów. W tym miejscu natura uległa sztuce. Żółw nie wytrzymał przepychu, ale „modernistyczne zwierzę” (czyli diuk Jan) nie zostało zarżnięte. Po-trwa ono jeszcze w za-czar-owanej przestrzeni.

III

Aleksander Nawarecki (którego przeżycia stomatologiczne są podobne doświadczeniom bohatera Na wspak) zaznaczał – podążając za Friedrichem Nietzschem – że wizyta u dentysty jest wizytą „samą w sobie”, ponieważ „zawsze realizuje ten sam scenariusz”, wedle którego stomatolog mówi nieprzerwanie, podczas gdy zniewolony pacjent milczy. Niejednokrotnie celem słów dentysty jest za-czar-owanie lub o-czar-owanie cierpiącego, by ten podążył za wypowiadanymi zdaniami, zapominając tym samym o bólu. Stomatolog niejako usprawiedliwia własne działania, dzięki czemu nobilituje poddanego, dając mu do zrozumienia, iż ten nie jest przedmiotem, tylko podmiotem leczenia. W konsekwencji pacjent w fotelu stomatologicznym niejednokrotnie czuje identyczny (lub nawet intensywniejszy) ból, ale ów ból jest za-czar-owany nie tylko zastrzykiem przeciwbólowym, ale przede wszystkim życzliwym monologiem dentysty, który daje nadzieję na rychłe pokonanie problemu. Doświadczenia Des Esseintesa okazały się mniej kolorowe, ponieważ mruczący i sapiący wyrwiząb-grenadier tylko wzmocnił proces od-czar-owania przestrzeni modernistycznej, choć w ostatecznym rozwiązaniu, czyli po usunięciu źródła bólu, pozwolił bohaterowi opuścić stomatologiczną rzeźnię. W tym miejscu warto zastanowić się, czy zębowy problem diuka Jana może mieć walor edukacyjny? Niewątpliwie tak. Po pierwsze, zęby stanowią istotny element językowego obrazu świata, co potwierdził choćby Michał Nikodem w artykule pt. Zęby – zgrzytanie i życie, odwołując się do następujących (tak nam przecież bliskich) wyrażeń: „mówić przez zęby”, „ścisnąć zęby”, „zgrzytać zębami”, „oko za oko, ząb za ząb”, „zdobywać coś zębami i pazurami”, „mleć w zębach jakieś słowa”, „ostrzyć sobie zęby na kim”, „mieć kogo na zębie”, „chwycić na ząb”. Każde z wymienionych powiedzeń stanowi istotny element narracji o otaczającej rzeczywistości i panujących w niej relacji. Po drugie, spotkania literatury ze stomatologią powinny zachęcić człowieka – także za pomocą narzędzi psychoanalitycznych – do refleksyjnej wędrówki w głąb samego siebie. W końcu trzeci argument, kto wie, czy nie najważniejszy… Bohater Huysmansa migruje w za-czar-owanym i od-czar-owanym świecie. Kierunek wyznacza choroba. Czyż nie jest to trafna metafora rzeczywistości przedpandemicznej („za-czar-owanej”) i pandemicznej („od-czar-owanej”)? A może każdy z nas przypomina w jakimś stopniu Des Esseintesa? „Uchodźcę”, który zmaga się z bólem, gryzie chustkę i łyka łzy w drodze z modernistycznych pałacyków do przestrzeni lokalnych wyrwizębów?

Po zakończeniu epidemii koronawirusa świat zapewne powróci do względnej normalności, znów będzie czarował. Nie oznacza to jednak, że przestrzeń zabrudzona ludzkimi plwocinami przestanie istnieć. Co najwyżej, zostanie zatuszowana. Nie wiemy bowiem, czy za jakiś czas – tutaj powracam do słów Tokarczuk – ktoś lub coś nie zechce nas powtórnie przetestować, sprawdzić. Drzwi „Gatonaxu” pozostają przecież wciąż otwarte. Dla wszystkich. O każdej porze. To paradoksalnie wielkie szczęście ludzkości. Dlaczego? Kluczowej odpowiedzi udzielił profesor Remigiusz Reziński:

Choroba nigdy nie zniknie zupełnie. Budzi bezsilność, lęk, przerażenie, ale potem śmiech i w końcu akceptację. Obłaskawiamy choroby zakaźne, one są między nami, przypominają o naszej śmiertelności, o tym, że jeszcze nie jesteśmy tutaj bogami.

***

Artykuł w pełnej wersji:

Za granicami bólu. Modernistyczny pałacyk i przestrzeń ludowego wyrwizęba, [w:] Oblicza humanistyki bielskiej ATH, red. E. Zawada, J. Wojciechowska, R. Pysz, Wydawnictwo Naukowe ATH, Bielsko-Biała 2021, s. 343-352.