„Najprzykrzejszą stroną kultury współczesnej
jest brak czci dla wzniosłości”…
(T. Miciński, Walka o Chrystusa)
***
Pisać o Jezusie zakrawa na szaleństwo. Mnogość literatury podmiotowej i przedmiotowej może onieśmielić najbardziej odważnego badacza czy teologa. Mowa w końcu o Jezusie historycznym, Renanowskim, astralistycznym, a może neoheglowskim lub kairotycznym? Każdy z nich jest godny uwagi. Ernest Renan, autor niezwykle istotnego dzieła pt. Żywot Jezusa, dostrzega w najsłynniejszym Galilejczyku charyzmatycznego człowieka, ale… tylko człowieka. Andrzej Niemojewski na początku XX wieku otoczył postać jezusową gwiezdnymi konstelacjami (Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych), za co zresztą naraził się jednemu z najciekawszych pisarzy młodopolskich – Tadeuszowi Micińskiemu. Polemika pomiędzy Niemojewskim a autorem W mroku gwiazd stanowi interesujące świadectwo intelektualnej walki o Chrystusa. Neohegliści przekonywali, że „nie istniał żaden Jezus, a nawet jeśli istniał, to nie miał On natury boskiej. Bogiem jest wyłącznie Chrystus opisany w Ewangeliach, które należy traktować jak mit. Rzecznikami tego stanowiska byli tak zwani młodohegliści” (M. Bajko, Wstęp [w:] T. Miciński, Walka o Chrystusa). Jak traktować z kolei Jezusa kairotycznego? W tym miejscu warto odwołać się do nowatorskiego, jednocześnie „rebelianckiego” eseju Piotra Augustyniaka zatytułowanego Jezus Niechrystus.
Jakie elementy świadczą o owej rebelianckości czy nowatorskości? Nie tyle prowokacyjny tytuł, ile jego geneza. Augustyniak wyprowadza bowiem filozoficzną myśl o Jezusie niekoniecznie z ewangelicznych przekazów. Intelektualnej febry doświadczy podczas przesłuchania konkretnych utworów Johna Lennona:
Imagine ma w sobie potencjał wypowiedzenia we współczesnym języku tego impulsu, który moim zdaniem był obecny w Jezusie (…). Nie chcę dokonywać kanonizacji Lennona, natomiast w tym tekście czy jeszcze późniejszym – God – jest myśl bliska wrażliwości Jezusa. Wewnętrzna wolność i odwaga marzenia o świecie wolnym od brudu, który – im dłużej żyjemy – tym bardziej jesteśmy przyzwyczajeni akceptować. Jest w tym coś wywrotowego, idącego w poprzek praktykom życiowym współczesnych ludzi. Takie postaci jak Lennon współcześnie czy Jezus wówczas potrafiły odważnie mówić o tym marzeniu o świecie czystym, wolnym od przemocy, także tej instytucjonalnej (V. Szostak, Jezus wyjęty z sosu. Wywiad z Piotrem Augustyniakiem, Magazyn Gazety Wyborczej, marzec 2021).
To nie jedyne teksty kultury, w których autor próbuje odnaleźć „swojego” Jezusa. Jezusa Niechrystusa. W kolejnych częściach książki wertuje teksty Mistrza Eckharta (można rzec: patrona duchowego Augustyniaka), Friedricha Nietzschego, Hamleta Williama Szekspira. Szczególnie intrygująca wydaje się jednak interpretacja Kopisty Bartleby Hermana Melville’a, jak i próba rozszyfrowania sensów ukrytych w powtarzającej się sekwencji wypowiadanej przez głównego bohatera opowiadania. Kopista – pracujący w samym sercu kapitalistycznej Ameryki XIX wieku, czyli na Wall Street – zwykł odpowiadać na prośby swojego przełożonego niekonkretnym, mało wyrazistym I would prefer not to („wolałbym nie”). Dogłębna analiza prowokuje Augustyniaka do sprecyzowania następujących wniosków:
Bartleby, doświadczając kairosa, znajduje się nagle poza przestrzenią preferencji. Poza preferowaniem tego lub tamtego i przedkładaniem jednej rzeczy nad drugą. Ma dostęp do czegoś, co sprawia, że wolałby nie brać już udziału w konsumpcji i obiegu kapitału oraz w leżącej u ich podstawy „własności”, o której pisał Eckhart. Wiemy już, co to jest: totalność Życia, uobecniająca się w jednym prostym „teraz”. Coś, co Jezus nazywał Ojcem. Coś, co jest zaprzeczeniem wszelkiego partykularnego dobra, czy to duchowego (wartości), czy materialnego (towary); coś, co człowiekowi pogrążonemu w konwencjonalnym czasie następstwa i przemijania musi wydawać się nicością i pustką. Bartleby preferuje właśnie to Nic, które w jego doświadczeniu jawi się jako Wszystko (P. Augustyniak, Jezus Niechrystus).
W powyższym cytacie znajdujemy w zasadzie główne tezy autora, a tymi staje się synteza Jezusa z kluczowym tutaj pojęciem: „kairos”. Nie będzie przesadne stwierdzenie, iż w perspektywie Augustyniaka Jezus to reprezentatywny przykład afirmatywnej egzystencji w „Teraz”, rozumianej jako życie w transie. Jednostka nieświadoma jest zniewolona przez „chronos” – formułę czasową wyznaczaną przez przyczynę i skutek, „przed” oraz „po”. Człowieka świadomego charakteryzuje nietzscheańskie „święte Tak”, nieprzerwany taniec w TEJ oto chwili, pozbawiony złudnych perspektyw. Jezus rzekomo uczy takiej postawy, co autor stara się ukazać poprzez odwołania nie tylko do tekstów filozoficznych czy literackich, ale sięgając również do źródła Q, czyli treści o czynach i życiu Jezusa, które zostały zredagowane krótko po jego śmierci. Augustyniak skupia się przede wszystkim na dwóch zdaniach wypowiadanych przez Jezusa: „Królestwo Boże jest w was” oraz – zapewne nie bez inspiracji filmem Ostatnie kuszenie Chrystusa Martina Scorsese – „Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby już zapłonął”. Jedną z najbardziej emocjonujących scen w Ostatnim kuszeniu… pozostaje niewątpliwie ta, która ukazuje wjazd do Jerozolimy, zniszczenie stoisk targowych w świątyni i zapalczywe słowa Chrystusa (w tej roli Willem Dafoe): „Przyszedłem, żeby podpalić świat! Na pustyni Jan Chrzciciel zapowiedział przyjście Boga. Już za późno. On już tutaj jest. Jestem tutaj i ochrzczę wszystkich ogniem!”. Ciekawą myślą na temat przesłania filmu Scorsese dzieli się Marek Piekarczyk: „Ludzie uważali go za bluźnierstwo, bo Chrystus miał w nim żonę, dzieci, czyli właściwie był zaprzeczeniem tego, co nam wpojono. Mógł podejrzewać, że jest synem Boga, a gdzieś jest wielki ojciec, który ma nad nim władzę. Dla mnie – najważniejszym wyznaniem wiary twórców książki i filmu był moment, w którym Chrystus w obliczu śmierci poczuł się wprowadzony w błąd, gdy zobaczył płonącego szatana, więc zaczął błagać ojca, by cofnął czas. Zamknął oczy i zobaczył siebie umierającego na krzyżu, a życie z Marią Magdaleną okazało się snem. I to jest największe wyznanie wiary: Bóg wszechmogący może siebie powiesić na krzyżu, może siebie uczłowieczyć, może umrzeć jak zwykły szmaciarz, ale także jak męczennik, a może być też ptakiem, wiatrem czy oddechem. Wszystkim. Nie rozumiem, jak ludzie mogli nie dostrzec tego przesłania” (L. Gnoiński, M. Piekarczyk, Zwierzenia kontestatora). Kluczowe myśli Jezusa wyróżnione przez Augustyniaka (powtórzę: „Królestwo Boże jest w was” oraz „Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakże pragnę, żeby już zapłonął”) wzajemnie się uzupełniają, reprezentują wszystkie te elementy, które według autora budują obraz Jezusa kairotycznego. Wedle Augustyniaka w zawołaniu: „Królestwo Boże jest w was” nie kryje się chrześcijańska idea boskości utożsamianej z nadzieją życia po życiu. Boskość w człowieku, koncepcja zmartwychwstania zyskują tutaj inny wymiar:
Jest pełnią naszego istnienia, pełnią życia. Można ją nazwać miłością i afirmacją, bo jesteśmy przez nią „chciani”; można ją nazwać wolnością, bo otwierając się przed nami, „zaprasza” do twórczości i rozwoju; można też – jeśli ktoś chce – nazwać ją, tak jak Jezus, Ojcem Niebieskim. Chodzi zaś o to jedno proste doświadczenie: że się jest, że Życie nas niesie, że nas tworzy i napełnia. Przebudzenie duchowe to właśnie to: zobaczyć, że jest się częścią tego wydarzenia, tego boskiego rozbłysku, jakim jest Istnienie. I właśnie to oznacza być zmartwychwstałym za życia. Tak jak Jezus. Przemiana życia, czyli tak zwane nawrócenie, to tutaj nie warunek, lecz skutek. Nie nerwica i lęk, (…) ale wyzwalająca radość (…). „Nie lękajcie się” – Jezus ciągle to powtarza (P. Augustyniak, Jezus Niechrystus).
Tak – zgodnie z powyższą wykładnią – jawi się ów ogień rzucony przez Jezusa na ziemię. Ogień świadomości, którego doświadczył także Nietzscheański Zaratustra lub wymieniony już kopista Bartleby. To właśnie ich postawa, słowa czy przesłanie powinny rozpalać kuszącą myśl o zmartwychwstaniu. Zmartwychwstaniu, czyli „porzuceniu własnego „ja”, puszczeniu się w wirze Życia, zdanie się i przyzwolenie na to, co ono w sobie niesie”, jak i sprzeciwie wobec wszelkim instytucjonalnym formom – także rodzinnym. Nie sposób nie zauważyć tutaj prób hybrydyzowania Jezusa ze zbuntowanym Lucyferem, co prawdopodobnie najpiękniej na kartach literatury polskiej zarysował Tadeusz Miciński choćby w poemacie prozą Niedokonany. Kuszenie Chrystusa Pana na pustyni, powieści Xiądz Faust czy też we fragmentach eseju Do źródeł duszy polskiej. Na temat idei „Lucyferyzmu Chrystusowego” Micińskiego napisano wiele. W tym miejscu warto przywołać syntetyczne odczytanie Teresy Wróblewskiej: „Zasadza się ona na przekonaniu, że Chrystus nie reprezentuje bezwzględnego Dobra, a Lucyfer – bezwzględnego Zła i że ani Chrystus, ani Lucyfer nie mogą pozytywnie działać w świecie ludzkim. Aby działanie takie było możliwe, Chrystus i Lucyfer muszą się nawzajem dopełnić. Lucyfer musi zaakceptować i zaanektować Chrystusową ideę Dobra i wyeliminować przy jej pomocy tkwiący w jego istocie immanentnie instynkt niszczenia oraz izolujący go od ludzi indywidualizm. Chrystus musi przejąć od Lucyfera jego energię i bezkompromisowe dążenie do prawdy, pozwalające dostrzec tragiczne kolizje istniejące w egzystencji człowieka i w historii. Dopiero tak przemienieni, mogą aktywnie i pozytywnie wpływać na ludzki świat. Dalszym etapem tej koncepcji jest idea zlania się Chrystusa i Lucyfera w jedną postać – oczywiście symboliczną” (T. Wróblewska, Nota wydawcy: Kniaź Patiomkin [w:] T. Miciński, Utwory dramatyczne, t.1).
Tak… Jezus w ujęciu Augustyniaka to również „Jezus lucyferyczny”:
Można tak to nazwać, że dokonuję świeckiej herezji. Bardzo proszę. Dla mnie lucyferyczność Jezusa polega na tym, że on z perspektywy bezpiecznie poukładanych w życiu ludzi jawi się jako głęboko niepokojący. Ale to coś więcej jeszcze. Lucyfer mówi Bogu rozumianemu jako absolutny władca świata: nie będę służył. I Jezus też tak rozumianemu Bogu, który funduje absolutny porządek świata: nie będę ci służył. Jezus staje po stronie pojedynczego człowieka, przeciwko grupie, prawu, hierarchii, plemienności, familiarności. On to wszystko rozsadza, łamie reguły zastanego świata (V. Szostak, Jezus wyjęty z sosu. Wywiad z Piotrem Augustyniakiem, s. 34).
Należy przemyśleć, dlaczego Augustyniak nie odwołuje się więc do manichejsko-gnostyckiej (tudzież „heretyckiej” z chrześcijańskiego punktu widzenia) koncepcji Micińskiego. Nie trzeba jednak wytężonych studiów, odpowiedź tkwi w tytule: Jezus Niechrystus. Miciński, mimo bluźnierczych fragmentów i zmagań z optyką Kościoła katolickiego, nie dystansuje się całkowicie od chrześcijaństwa. Jezus Micińskiego jest Jezusem Chrystusem, czego najpełniejsze świadectwo młodopolski artysta zarysował w Walce o Chrystusa: „Chrystus zaś oznacza poranek dnia nowego; on zdobył dla ludzkości nową młodość i dlatego stał się Bogiem młodych, życiowo świeżych Indoeuropejczyków. Pod znakiem jego krzyża wyłoniła się na ruinach starego świata nowa kultura, nad którą długo jeszcze musimy pracować, aby zasłużyła choć w dalekiej przyszłości – na miano chrześcijańskiej”. Jezusa Niechrystusa nie do końca interesuje ani „daleka przyszłość”, ani „poranek dnia nowego”. Liczy się kairos – transgresja w „tu i teraz”, która odtrąca dogmaty i wielowiekową naukę kościoła, dlatego też Augustyniak w zakończeniu eseju przestrzega: „Jezus może być ważną inspiracją do przekształcania nowego świata, musi się to jednak dokonać poza Kościołem i poza chrześcijaństwem, które, jak się wydaje, nieodwołalnie kończą się na naszych oczach”. Pomimo niewątpliwych walorów intelektualnych i oryginalnego podejścia do tematu, wydaje się, że autor Jezusa Niechrystusa zbyt swobodnie potraktował istotną kwestię – nierozerwalną przecież z dziejami cieśli z Nazaretu. Mam na myśli aspekt „krzyża”. Augustyniak zupełnie pomija martyrologiczny wymiar misji Jezusa. Eksponując czas kairotyczny i motyw transu egzystencjalnego, ignoruje jedno z ważniejszych przesłań ewangelicznych: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt, 16,21-27). Życie ludzkie nie jest wolne od cierpienia, choroby, śmierci, dlatego też – według teologii chrześcijańskiej – Chrystus pozostaje jedyną odpowiedzią i nadzieją, zgodnie z którą za bólem kryje się metafizyczny sens – tak jak w wierszu Norwida, gdzie „krzyż staje się bramą”. Augustyniak wspomina wyłącznie o opresyjnym charakterze kościoła, „strachu”, „poczuciu winy” i „bardzo krótkiej smyczy kościelnej instytucji”. Nie bez racji, ale czy przekonująco choćby dla teologów krzyża? (za powyższe sugestie dziękuję Panu Prof. Markowi Bernackiemu). Tutaj zapewne można byłoby się spierać, aczkolwiek jedna kwestia pozostaje bezsporna. Autorowi Jezusa Niechrystusa rzeczywiście zdecydowanie bliżej Lennona, aniżeli… Armii. Imagine i God wybrzmiewają tutaj wyraźnie nad płytą Droga, szczególnie zaś nad utworem Jezus Chrystus jest Panem, gdzie Tomasz Budzyński przekonuje w punkowo-metalowy sposób: „On mimo iż był Bogiem / Nie miał względu na swoją godność / A nawet wyniszczył samego siebie / Stając się człowiekiem / A stawszy się człowiekiem / Przyjął postać sługi / Będąc posłusznym aż do śmierci / I jakiej śmierci – śmierci złoczyńcy / I jakiej śmierci – śmierci grzesznika / Śmierci – śmierci krzyżowej / Dlatego Bóg go wywyższył / Wskrzesił Go z martwych / I dał Mu imię ponad wszelkie imiona / Jezus Chrystus Panem jest”…
***
Jezus na prezydenta! autorstwa Zbigniewa Masternaka, określany „nowelą filmową”, zbudowany jest z czterdziestu siedmiu krótkich obrazów prozatorskich ułożonych w ciągu przyczynowo-skutkowym. Głównym bohaterem jest trzydziestokilkuletni bezdomny z długimi, przetłuszczonymi włosami, który rezyduje głównie w tunelach i peronach warszawskiego Dworca Centralnego. Obdartus przedstawia się policjantom jako „Jezus Chrystus. Syn Boży”, co skazuje go – by użyć eufemizmów – na pobłażliwą, ironiczną, nieraz jednak brutalną, reakcję mundurowych lub współwięźniów. Jednym z nich jest Ryszard Wysmukły – groźny bandyta pracujący dla mafijnego bosa: Padliny. Z biegiem akcji mafiosi pomagają dworcowemu Chrystusowi w walce o stanowisko prezydenta kraju, wszak – jak mawia jeden z bohaterów, centroprawicowy polityk Marian Świetlisty postulujący ustawowe uznanie Jezusa królem Polski – „Jesteśmy katolickim krajem i kult Chrystusa Króla jest u nas głęboko zakorzeniony”. „Dżizas” (tak też określają swojego kandydata mafiosi) spełnia oczekiwania, nieźle radzi sobie w kampanijnej gorączce, wygrywa nawet wybory, choć finalnie – posądzony o udział w nieczystych interesach – powraca do aresztu, gdzie zostaje zamordowany i ukrzyżowany przez innych więźniów: Kaptura i Bazyla. W taki sposób można streścić niezbyt skomplikowaną, momentami wręcz dość prymitywną, fabułę dzieła Masternaka, którego intertekstualna gra z ewangelicznymi przypowieściami – mimo prostoty przekazu i ubogości literackich środków – miejscami jest godna uwagi.
Zobrazowanie bohatera jako jednostki bezdomnej, odrzuconej przez społeczeństwo stanowi przejrzyste odwołanie do słów Chrystusa z Ewangelii św. Mateusza: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Mt 8, 19-22). Bohater Masternaka nie jest zrozumiany ani akceptowany przez stróżów prawa, bowiem nie sytuuje się w odpowiednich ramach społecznych. Włóczy się, żebrze, nie posiada dokumentów ani stałego miejsca zamieszkania, a do tego pragnie zostać prezydentem Polski. Wydaje się niewygodny, burzy porządek poprzez swoją niezidentyfikowaną obecność – niczym niepokorny Jezus z Nazaretu mącący w gnieździe arcykapłanów Sanhedrynu. Masternak zintensyfikował jednak ów nonkonformizm, bowiem apostołami „Dżizasa” namaścił jego „sponsorów”-bandytów. Kandydat Jezus rozpoczyna kampanię z czystym sercem i chrześcijańsko-romantyczną ideą „wiary, nadziei i miłości”, lecz (świadomie czy nieświadomie?) staje się przedmiotem niecnych gierek gangstersko-politycznych. Chociaż pozostaje odporny na kuszenie szatana-Wysmukłego, który warszawską nocą prowokuje „Knajpą. Burdelem. Gejowską dyskoteką. Dilerami narkotyków”, to jednak w jakiejś części poddaje się medialnym wymogom wizerunkowym. Świadomość vanitas nie przeszkadza mu przywdziać garnituru i zaufać zabiegom fryzjerskim. Tak przystojny, odświeżony Jezus odpiera w hotelu cielesny atak ze strony Magdy M. Autor nieprzypadkowo użył nazwy popularnej produkcji TVN-u, by ta kojarzyła się jednocześnie z biblijną Marią Magdaleną. Interpretacje uczuciowego związku pomiędzy Jezusem a Marią Magdaleną, który przybrał z czasem popkulturową szatę, możemy dostrzec choćby w Kodzie da Vinci Dana Browna czy – wcześniej – skandalizującej powieści pt. Maria Magdalena Gustawa Daniłowskiego. W utworze Masternaka kobieta zostaje wykorzystana przez politycznych przeciwników głównego bohatera. Jej zadaniem jest erotycznie zbliżyć się do „Dżizasa” pod czujnym okiem paparazzi. W efekcie publicznego skandalu Wysmukły wpada w szał, wyzywa i pragnie pobić kobietę, ale w tym samym momencie Jezus zastępuje mu drogę z ewangelicznym przesłaniem: „Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem…”. Okazuje się, że przyczyny niemoralnych działań Magdy M. są prozaiczne: brak pracy, chęć utrzymania małego dziecka, dlatego też – gdy kobieta zostanie ukrzyżowana przez bandytów na Polach Mokotowskich – Jezus powie: „Zostawiła dwuletniego synka… Nie chcę, żeby trafił do domu dziecka, takiego jak ten, w którym byliśmy niedawno”. Nie tylko więc niezrozumienie, nie tylko cierpienie i identyczna śmierć łączą Jezusa z Magdą M., ale też niezwykła czułość wobec dzieci.
Masternak nie zignorował słynnej, nowotestamentowej przypowieści głoszącej ich wyjątkowość. Celowo jednak usytuował akcję w mokotowskim domu dziecka:
Jezus siedzi przy biurku i odpowiada na pytania milusińskich.
– Dzieci, czy macie jakieś pytania do Pana Jezusa? – pyta wychowawczyni.
Dzieciaki spoglądają po sobie niepewnie. Najodważniejsza okazuje się siedmioletnia Andżelika.
– A jakbym dzisiaj umarła, to poszłabym do nieba?
– Andżelika, przestań… – wychowawczyni jest zawstydzona. – Proszę jej wybaczyć, ona ma jakąś obsesję śmierci.
– Andżeliko, nie umrzesz ani dziś, ani w najbliższym czasie. Kiedyś wyjdziesz za mąż, będziecie z mężem bardzo w sobie zakochani, będziesz miała dzieci, a potem wnuki i prawnuki. Dopiero wtedy Pan powoła cię do siebie. Jestem o tym przekonany.
– A czy będę miał nowych rodziców? – pyta Michałek. – Bo moi mnie nie chcieli. Inni też nie chcą. Chyba jestem brzydki i głupi…
Jezus dostrzega w oczach malucha łzy. – Jesteś ładnym i mądrym chłopczykiem. Niedługo twoi rodzice się pogodzą i zabiorą cię do siebie, a wtedy będziesz najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
Dziecięce pragnienia nie są skomplikowane. Synonimem nagrody dla Andżeliki i Michała staje się „niebo” oraz „rodzice”. Warto zauważyć, że dziecięca prostota myślenia krępuje wychowawczynię (czuje się „zawstydzona”), natomiast Jezus zdaje się doskonale rozumieć motywacje małych rozmówców, dlatego odpowiada im w równie przejrzysty sposób. „Dżizas” w dziecięcych oczach przeistacza się w znak nadziei, która sygnalizuje lepszą przyszłość. Główny bohater Masternaka doskonale wie, że tak naprawdę „niebo”/„rodzice” są kalką dziecięcych marzeń o bezpieczeństwie i miłości. Pod koniec spotkania dzieci chcą zbliżyć się do swojego gościa, pragną go dotknąć, lecz ten pomysł nie podoba się wychowawczyni, która krzyczy i próbuje zatrzymać podopiecznych. Autor Jezusa na prezydenta! obnaża tym samym hipokryzję polskiego, „wiernego” społeczeństwa. Nauczycielka przedkłada ogólnie przyjęte normy zachowania nad spontaniczność; blokuje dziecięcą, czystą emocję, o której tak trafnie pisał kompozytor, wokalista i malarz w jednej osobie – Tomasz Budzyński:
Gdy ktoś mi się pyta o to, kiedy usłyszałem po raz pierwszy muzykę, to wiem, że to było właśnie wtedy. Poznałem ją i zakochałem się w niej. Poznałem tak, jak może poznawać dziecko – w sposób czysty i bezpośredni, bo poznanie dziecka jest doskonałe i czyste, nieobciążone parawanem kultury, tą ciężką zasłoną, która oddziela człowieka od prawdy. Dziecko widzi świat takim, jakim jest naprawdę. Słońce w całej swej słoneczności, kwiaty w ich kwiecistości, deszcz w jego deszczowości. Słyszy znacznie więcej dźwięków i czuje więcej smaków (…). Dorosłym takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko albo wcale, ponieważ dorosły widzi świat zafałszowany i pośredni (…). Nie może już rozmawiać z ptakami i zwierzętami. Zapomniał ich języka. Nie widzi już aniołów. Został wypędzony z raju (T. Budzyński, Autobiografia. Soul, side, story).
Być może jest to jeden z najpiękniejszych obrazów literackich ukazujących głęboką relację pomiędzy Jezusem i dziećmi. Jezusem niezrozumiałym, odtrąconym, wypaczonym przez optykę dorosłych, a paradoksalnie w pełni zrozumianym jedynie przez dzieci, wszak tylko one „widzą słońce w całej swej słoneczności” oraz – w przeciwieństwie do homo consumens – są wolne od kapitalistycznego, pożerającego „umiłowania własności”. Społeczeństwo polskie wprost przeciwnie. W scenie szesnastej przedstawiciele ludu wiejskiego przysłuchują się przemowie Jezusa. W trakcie rozmowy dzielą się obawą, że kandydat na prezydenta potrafi „łuzdrawiać” i w ten sposób mogą stracić rentę inwalidzką. „Niedocekanie jego! Niech się bogi z politykami same za łby biero, nom nic do tego” – przyznaje zagrożony chłop. Chłop pochodzący z kraju, który w 2016 roku hucznie obchodził 1050-lecie chrztu.
***
Jedną z form celebrowania przez Polskę 1050. rocznicy przyjęcia chrześcijaństwa był musical Jesus Christ Superstar wystawiony na stadionie w Poznaniu. Występ aktorów poznańskiego Teatru Muzycznego wraz Markiem Piekarczykiem w roli Jezusa Chrystusa przyciągnął tłumy widzów. Rock-opera stworzona na przełomie 1969/1970 roku przez Andrew Llyoda Webbera oraz Tima Rice’a nadal cieszy się wielką popularnością, o czym świadczy fakt, iż tytuł notorycznie pojawia się na afiszach europejskich i amerykańskich teatrów. Nie brakuje również ciekawych wydawnictw muzycznych. Szwedzi mogą pochwalić się pięknym, bogatym pod względem graficznym, dwupłytowym wydaniem, gdzie role głównych bohaterów, czyli Judasza i Chrystusa wyśpiewali Patrik Martinsson oraz Ola Salo. Warto także zwrócić uwagę na Jesus Christ Superstar. Live in Concert. Niewątpliwym walorem są tutaj partie Marii Magdaleny wykonane przez Sarę Bareilles, czyli utwory: Everything’s Alright, I Don’t Know How To Love Him i Could We Start Again, Please? Charyzmą popisał się również amerykański gwiazdor Alice Cooper w King Herod’s Song. Wypada ubolewać, że do tej pory brakuje na rynku wydania polskojęzycznego w przekładzie Wojciecha Młynarskiego. Tłumaczenie poczynione przez warszawskiego poetę przysłużyło reżyserowi Jerzemu Gruzie, który w 1987 roku we współpracy z aktorami Teatru Muzycznego w Gdyni, Markiem Piekarczykiem oraz zespołem TSA po raz pierwszy zaprezentował Jesus Christ Superstar polskiej publiczności. W tym miejscu warto przywołać odczucia odtwórcy tytułowej postaci, który – jak sam często przyznaje – wisiał na krzyżu z pięćset razy:
O tym, że Tim Rice jest baptystą, dowiedziałem się po… premierze rock-opery. No i potem wychwyciłem, że na przykład w oryginale tekstu Jezus mówi: „Ten chleb, on mógłby być moim ciałem”. Tłumacz Wojciech Młynarski tego nie zauważył, ale ja natychmiast. Jestem niesforny, niepokorny, jeśli chodzi o takie sformułowania i samowolnie zmieniłem tekst na: „To jest moje ciało, to jest moja krew”. Nie uznaję kompromisów artystycznych, kiedy chodzi o wiarę… (M. Zaradnik, Jesus Christ Superstar na poznańskim stadionie, „Głos Wielkopolski. Dodatek specjalny z okazji 1050. rocznicy Chrztu Polski”);
Najważniejsze były te momenty, kiedy stałem i patrzyłem na wszystko z góry. Wtedy odkryłem, że jesteśmy śmieszni w swoim pojęciu wiary. Że Chrystus był Bogiem, a nie Synem Bożym. Zacząłem inaczej rozumieć pojęcie Trójcy Świętej. Pojąłem, że Chrystus to Bóg, który skazał się na człowieczeństwo, że ta jego wielka miłość do ludzi, jego potęga polegała na tym, że potrafił odebrać sobie boskość, pamięć o nieśmiertelności, żeby poznać los człowieka, poczuć jego ból, strach i umieranie. Bóg musiał nakazać sobie śmiertelność, odczuwanie strachu przed zdradą, krzyżem, śmiercią, ale także pożądanie (M. Piekarczyk, L. Gnoiński, Zwierzenia kontestatora).
W powyższej wypowiedzi Piekarczyk nie tylko zwraca uwagę na humanistyczny wymiar postaci Chrystusa, ale również podkreśla jego rolę metafizyczną. Czyni to głównie z perspektywy katolickiej, dlatego już podczas prób do spektaklu odważył się poprawiać tłumaczenie Młynarskiego, który starał się zachować baptystycznego ducha oryginału[. Interesującym pomysłem twórców musicalu z pewnością jest to, iż narracji spektaklu nie prowadzi Jezus, lecz Judasz Iskariota. W utworze Heaven On Their Minds słyszymy jego niezwykle szczery apel do Chrystusa:
Za wiele Jezu mój dla tłumu znaczysz już / I tłum dorobek piękny Twój / Obróci w proch i kurz / Jezu, biorą obrót zły sprawy twe / Jezu, Jezu, przyznać musisz to, że… / Byłem zawsze prawą ręką Twą / Więc słuchaj mnie / Tłum rozpaliłeś pieśnią swą / Mesjasza w Tobie widzieć chcą / I zniszczą, wiedząc, że mylili się… / Na początku każdy z nas, kto Cię znał / Nie myślał Bóg, za człowieka Cię miał / I choć nadal podziwia Ciebie każda z myśli mych… / Tłum przeinacza słowa Twe / I ludzie srogo skrzywdzą Cię / Gdy pomyślą, żeś okłamał ich / Nazarecie kochany, syn Twój wielkim nieznanym / Raczej winien pozostać przez cały czas / Tak, jak ojciec heblować / Stołki, skrzynie dębowe / Cichym cieślą być sobie – nie trwożyć nas… / Jezu, o współbraciach nie myślisz znać / Nie wiesz, że musimy miejsce swe znać / W jarzmie jęczy kraj / Nadzieję wszelką spowił gęsty mrok / Ten tłum przeraża mnie co świt, poszliśmy za daleko zbyt / I zniszczą nas, gdy damy jeszcze krok, chociaż krok… / Słuchaj Jezu, to nie może tak być / Ja chcę przetrwać, inni także chcą żyć / A tymczasem nasze szanse kurczą się co dnia / O Twoim niebie myśli dziś / O, ślepy tłum, a moją myśl / O tym wszystkim smak piołunu ma / Gorzki smak, gorzki smak…
Trudno o bardziej przejmujące świadectwo miłości i troski ucznia, który nie tylko martwi się o własny los, ale również zastanawia się nad sensem nonkonformistycznej, niezwykle śmiałej i ryzykownej postawy swojego nauczyciela. Obawia się niezrozumienia, przekłamania i kary, dlatego wadzi się z Chrystusem. To właśnie Judasz podczas ostatniej wieczerzy wyśpiewuje nie bez nuty pretensji: „Może Budda lub Mahomet równy ci jest? / Czy Mahomet ruszył góry, czy to zwykły greps? / Czy tak chciałeś umrzeć, czy ci przyszło do głowy / Że twa krwawa śmierć to będzie superhit światowy?!”. Ukrzyżowanie Chrystusa jako „superhit światowy” i element popkultury? Jak najbardziej. Musicalowy Judasz ma świętą rację. Niech świadczy o tym powodzenie Pasji w reżyserii Mela Gibsona czy koszulka z męczeńską twarzą Chrystusa w cierniowej koronie z napisem: „Kill Your Idols”, w której wystąpił wokalista Guns’N’Roses, Axl Rose, podczas słynnego koncertu ku pamięci Freddiego Mercury’ego. Niech świadczy o tym również… Jesus Christ Superstar.
***
Zaufajmy Adamowi Szostkiewiczowi, który stwierdził, że „na temat Jezusa napisano ponad 17 tys. książek – absolutny rekord wszech czasów”. Na ich kartach dokonywano zarówno egzekucji (Antychryst Fryderyka Nietzschego), jak i gloryfikacji (O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis) Jezusa z Nazaretu. Podejmowano również próby obrony Chrystusa przed ośmieszeniem:
Czy to najprostsze i naiwne przykazanie Jezusa, tyle razy ośmieszane, jest już przeżytkiem? Czy zasługuje na pogardę? Mamy powody, by uważać, że potrzebujemy go bardziej niż pierwsi chrześcijanie (…). Czyż nie jest tak, że – jak wszyscy widzą – nasza rozpaczliwa zachłanność, ciągle rosnąca zachłanność (…) – że to wszystko doprowadziło nas do punktu, w którym skumulowane napięcie spowoduje katastrofę? Mówią to niektórzy nieliczni księża, to prawda – ale są ośmieszani; to znaczy: Jezus jest ośmieszany. Tak, Jezus jest ośmieszany, ale wiemy, że ma rację, i nawet otwarcie tego nie kwestionujemy (L. Kołakowski, Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny).
Należałoby dodać, że owi „niektórzy, nieliczni księża” są nie tyle ośmieszani, ile kneblowani, by przywołać casus redaktora-seniora Tygodnika Powszechnego – ks. Adama Bonieckiego. W jednej kwestii poszukujący chrześcijanin Kołakowski i apostata Augustyniak są zgodni: Jezus pozostaje „elementem składowym cywilizacji europejskiej”, tudzież „każdy z nas ma prawo do tej postaci”. Każdy z nas, czyli zarówno Roman Brandstaetter, jak i satanista (rozrywkowy?) Nergal, wykrzykujący w utworze God=Dog grupy Behemoth:
Elohim! I shall not forgive!
Adonai! I shall not forgive!
Living God! I shall not forgive!
Jesus Christ! I forgive thee not!
Głód na Jezusa Chrystusa/Niechrystusa jest wciąż odczuwalny. Niech tak pozostanie, wszak nie podzielając strachu ks. Roberta Skrzypczaka („W latach sześćdziesiątych Jezus był ogłaszany prekursorem hipisów i prorokiem „dzieci kwiatów”. W kolejnej dekadzie rewolucjonistą walczącym przeciw instytucjom epoki i przeciw starotestamentalnemu paternalizmowi, nie znającemu miłości. W dalszej kolejności pojawił się jako „wyzwoliciel kobiet”. Wreszcie dziś jako „obrońca miłości homoseksualnej” i wyzwolonych namiętności. Strach pomyśleć, kim jeszcze może być Jezus dla postmodernistycznej kultury sytych żołądków”. Zob. Pomiędzy Chrystusem a Antychrystem) – rozumiem jednocześnie obawy Adama Michnika, który nie tak dawno wyznał: „(…) boję się, że uczniowie nie będą wiedzieli, kim był Jezus”.
***
Artykuł w pełnej wersji:
Głód na Jezusa. Notatki na marginesie (nie)chrystologii i popkultury, [w:] „Polonia Journal”, red. J. Falkowska, nr 15/2022, Bielsko-Biała 2022.