Mam kochanych sąsiadów. Kilka dni przed ubiegłorocznym Bożym Narodzeniem w necie pojawił się utwór Burning Churches. W nocy z 25 na 26 grudnia przekroczył on w moim mieszkaniu wszelkie akceptowalne poziomy głośności. Niejednokrotnie. Jak obyło się bez interwencji służb ziemskich i boskich? Nie mam pojęcia. Być może zadziałała świąteczna magia. Podobnie rzecz miała się z teledyskiem do Surrender, który uważam za jeden z najciekawszych w historii polskiej muzyki. Podchody rozpocząłem prawie dwa lata temu w sztokholmskim metrze, ale udało się spotkać dopiero teraz – przy okazji prac nad biografią zespołu KAT. Powędrowaliśmy z Adamem w różne rejony…
Mateusz Żyła: Przez większą część swojego życia byłem sportowcem, dlatego ze szczególną uwagą śledzę fragmenty Twoich treningów. W którym momencie zorientowałeś się, że wysiłek sportowy jest Ci niezbędny?
Adam Nergal Darski: Kiedyś to bardziej czułem niż wiedziałem, ale chyba intuicyjnie prowadziłem życie w tym kierunku. Bagaż doświadczeń i obserwacji pozwolił mi wywnioskować, że wszystko musi być spójne. Można świetnie wyglądać, a w sercu mieć błoto. Można błyszczeć intelektualnie, a jednocześnie pozostać ułomnym. Dualizm ludzki pozostaje leitmotivem w mojej sztuce, często o nim piszę w metaforycznych kontekstach. Dbam więc o to, żeby nie było dużej dysproporcji między tym, co jest we mnie, a tym, co prezentuję na zewnątrz. Staram się rozwijać koherentnie, dlatego też sport był i jest ważny w moim życiu.
Blisko tu starożytnej kalokagatii… Nie boisz się, że zbyt intensywne zajmowanie się sobą zepchnie Cię w niebezpieczny teren egoizmu?
Nie… Dążę do hellenistycznego ideału i nie widzę w tym nic próżnego, egoistycznego. To jest po prostu higiena duszy i ciała – absolutnie nie ma w tym nic złego. Przyznam jednak, że mam na tym punkcie pewne skrzywienia.
To znaczy?
Mam problem z zaufaniem do ludzi otyłych. Nie mówię o osobach zmagających się z chorobą, tylko o grubasach na własne życzenie. Podskórnie czuję, że jeśli ktoś nie potrafi zdyscyplinować samego siebie, to dlaczego ma przypilnować deadline’u? I w drugą stronę… Widzę człowieka w dobrej formie i już na starcie dostrzegam potencjał, że możemy coś wspólnie zdziałać, bo umie zadbać o własną kuwetę. Taka sama sytuacja jest z alkoholem. Nie ma w nim nic złego, ale jeśli zaczyna tobą rządzić, to dla mnie jest to jasny sygnał, że długo nie powalczymy, bo jest coś, z czym przegrywasz.
Nigdy nie przegrywałeś?
Oczywiście, że uchlałem się wódą czy piwem, szczególnie w młodości. Korzystałem i korzystam co jakiś czas z używek, ale nigdy mnie to nie zniewoli. Podczas randki mogę wypić wino, lecz w pewnym momencie stopuję. Kiedy dostrzegam zdziwienie dziewczyny, odpowiadam, że nazajutrz czeka mnie trening.
Samodyscyplina sportowa…
Tak. To bardzo istotny element. Przed snem zadaję sobie pytanie, czego oczekuję od kolejnego dnia. Zawsze chcę być zdrowy, świeży i uśmiechnięty. Trudno czuć się szczęśliwym, kiedy dopadają cięlęki poalkoholowe czy zjazd narkotyczny. Alkohol i narkotyki mają pozostać katalizatorem dobrej zabawy, a nie przeciwnikiem, który sprowadzi cię do parteru.
Racja, ale często to życie sprowadza do parteru.
No tak, ale to nie oznacza, że trzeba uciekać w używki. Kiedy mnie spotykał jakiś zawód w życiu, to przede wszystkim skupiałem się na zadbaniu o siebie. Wszystko sprowadza się do relacji z samym sobą. Jesteś swoim przyjacielem czy wrogiem? Wróg będzie chciał zniszczyć, poprowadzi do autodestrukcji. Nigdy nie byłem swoim wrogiem. Wręcz przeciwnie, kocham siebie, kocham życie, więc chcę się budować, a nie niszczyć.
W pewnym sensie pasuje to do Twojego portretu, jaki wyłania się z książki Konkwistadorzy diabła. Łukaszowi Dunajowi znakomicie udało się uchwycić Twój niezwykły upór w drodze do celu. Z perspektywy czasu uważasz, że osiągnięty sukces jest pokłosiem właśnie tego uporu czy też bardziej talentu?
Pewnie mam trochę talentu, ale kluczem do wszystkiego jest determinacja. Statystyki pokazują, że to nie prymusi osiągają największe sukcesy życiowe, tylko średniaki. Byłem średniakiem przez całe życie. Średniak ma dużo więcej determinacji, żeby coś osiągnąć niż ten, który wyssał z cycka wszystkie talenty i nie ma bodźca. Bardziej interesuje mnie wspinaczka na szczyt, a nie obserwacja ludzi z góry. Jestem fanem wysiłku, pracy. Czy ona zawsze przynosi efekty? Nie jest to pewne, ale moim zdaniem, jeśli coś robisz dobrze i uczciwie, to efekty przyjdą prędzej czy później.
Podczas trasy promującej I Loved You At Your Darkest wyprzedaliście większość sal koncertowych w Europie. Rob Halford z wielkiego Judas Priest wypowiada się o Tobie z uznaniem i nosi naszywkę Behemoth. Gracie w całym świecie z takimi markami jak Slayer, Testament, Slipknot itd. Pokazujesz się na amerykańskich eventach ze sławnymi artystami, a niedawno wydałeś świetną płytę z Me And That Man. Mówisz o wspinaniu się na szczyt. Czy aby już tam nie jesteś?
Wciąż odczuwam niedosyt i mam sporo do zrobienia. Kilka lat temu Cronos z zespołu Venom przyznał, że od czasu naszego pierwszego spotkania podczas Metal Hammer Golden Gods w Londynie obserwuje działalność Behemotha, po czym dodał: „Behemoth robi to, co ja zawsze chciałem zrobić z Venom”. W zasadzie obsrałem gacie, kiedy to powiedział. Nie musiał być miły, a jednak…
Ostatnio połączyłeś siły z innym członkiem klasycznego Venom – Mantasem, w „pandemicznym” wykonaniu Satanachist. Jak do tego doszło?
Fajna historia. Należy zaznaczyć, że Mantas neguje album Possessed ze względów brzmieniowych, ale to nie ma dla niego znaczenia, ponieważ – jak sam stwierdził – to wyłącznie jego percepcja i nie zamyka się przed odmiennymi poglądami fanów. Kiedy więc napisałem mu w komentarzu, że Satanachist to jeden z moich ulubionych utworów Venom, zareagował z entuzjazmem: „OK. Nagrajmy to!”. Niezwykle spontaniczna akcja.
I kolejne marzenie spełnione.
Oczywiście są to efekty ciężkiej, wieloletniej pracy, ale wciąż zaznaczam, że jest to jakiś sen, który wyśniłem jako dzieciak i który na szczęście trwa…
Skoro zahaczyliśmy o Anglików z Venom, porozmawiajmy o języku angielskim, którym posługujesz się biegle. Niby we współczesnym świecie to już standard, ale jednak znaczny procent polskiej młodzieży odczuwa blokadę, barierę, mimo że uczy się tego języka od przedszkola do matury, a później i na studiach. Pracuję w szkole, więc może podzieliłbyś się jakąś radą w tym temacie?
Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać i wchodzić we wszelkie możliwe sytuacje komunikacyjne. Można uczyć się w trakcie oglądania filmów na Netflixie. Wciąż to robię, wciąż się uczę. Nigdy nie włączam polskiego lektora, często rezygnuję też z napisów, chociaż w przypadku serialu Sukcesja to bardzo trudne, ponieważ operują w nim wymagającą angielszczyzną z akcentami. W takich sytuacjach wspomagam się angielskimi napisami. W trakcie seansu staram się wyłapać nowe słowa, robię notatki i wyznaczam sobie zadania: „OK. Jutro mam wywiad zagraniczny, więc posłużę się nowo poznanym wyrazem”. Ludzi niestety najbardziej zniechęca powtarzanie, a jest to najważniejszy element. Przerabiamy tę sytuację w zespole, bo mamy mnóstwo pracy w zakresie public relations. 60% biorę na siebie, później Orion, najmniej Inferno, ale nie chcę całkowicie go zwalniać z obowiązku, ponieważ nigdy nie pokona blokady, jeśli nie będzie się wypowiadał. Idź i kombinuj! Za setnym razem mózg zacznie działać i połączy odpowiednie elementy.
Spotkaliśmy się przede wszystkim z powodu powstającej biografii zespołu KAT. Jak to jest z tym angielskim Romana Kostrzewskiego na Metal And Hell?
OK. Ja to raczej mam problem z dzisiejszymi artystami w Polsce, którzy próbują śpiewać po angielsku. Znajduję się w o tyle lepszej sytuacji, że głównie krzyczę, czyli posługuję się zdeformowanym głosem, gdzie zdecydowanie łatwiej ukryć akcent. W zwykłej komunikacji absolutnie się go nie wstydzę, bo jestem już na to za stary. Współcześnie świat ma więcej pobłażania dla angielskiego z akcentem, ponieważ – dzięki Spotify i innym platformom – okazało się, że ludzie różnej narodowości mogą tworzyć świetną muzykę czy też grać w interesujących serialach. To oczywiste, że będą posługiwać się językiem angielskim z akcentem. Zresztą można zauważyć, że jest to coś korzystnego, ciekawego. Na płycie De Mysteriis Dom Sathanas Mayhem Attila śpiewa po angielsku, ale jednak ma taki twardy, węgierski akcent. Czy chciałbym, żeby to zaśpiewał idealną angielszczyzną? Nie! To jest moja świętość i nawet nie życzę sobie, żeby ktoś to poprawiał. Tormentor, Sarcófago, Sepultura – to kolejne przykłady. Necrolust i Morbid Reich Vadera w skali polskiej i światowej to absolutne brylanty, uwielbiam te materiały! Ostatnio natknąłem się na wypowiedź Nocturno Oculto i Fenriza, w której przyznają, że całkowicie oszaleli na punkcie wokali z Necrolust i była to ich wytyczna podczas nagrywania Under a Funeral Moon. Liczyła się szczerość, autentyzm. Podobnie jest z Metal And Hell… Roman śpiewa po swojemu i bardzo dobrze.
Resztę spraw związanych z KATEM rezerwuję do biografii, a teraz zmieńmy temat. Zawsze cieszy mnie fakt, kiedy publikujesz zdjęcia z książką. Wierzę, że choć część młodych fanów zachęcisz tym sposobem do zainteresowania literaturą. Ostatnio przeczytałeś Nieznośną lekkość bytu Milana Kundery… Kundera już wtedy alarmował, że żyjemy w „szaleństwie ilości”, toniemy w „morzu produkcji”. W The Guardian Simon Reynolds pisał: „There is always
something new to watch, after all: an endless, relentless wave of pleasures lined up in the infinite
Netflix queque”. Jak sobie z tym radzisz?
Tak sobie z tym radzę, że za niedługo zamkną mnie w szpitalu psychiatrycznym (śmiech). Chłonę bardzo dużo i zdaję sobie sprawę, że zostawia to we mnie niekoniecznie dobry ślad. Zmagam się z FOMO, a do tego mam intelektualne ADHD. Kiedyś Anna Maria Jopek przyszła do mnie pokoncercie i powiedziała: „Adam, to co zrobiliście, przenicowało mnie”. Bardzo spodobało mi się to słowo: przenicować. Przenicować, czyli w moim rozumieniu – wypełnić. Lubię być wypełniony, lubię uczestniczyć w tym szybkim świecie, ale jednocześnie przyjmuję reakcje obronne, żeby zachować
równowagę. Yoga jest jedną z takich reakcji. Zdrowe odżywianie kolejną… Jestem aktywny na Facebooku i Instagramie, więc siłą rzeczy zdarza mi się przyjmować intelektualny śmietnik. Wtedy staram się wrzucić do żołądka coś wartościowego, aby zrównoważyć elementy.
Stos płyt winylowych i Spotify to też element zachowania proporcji?
Tak. Płyty winylowe są kompletnie niepraktyczne, są ciężkie, drogie, kurzą się i zajmują przestrzeń, ale one równoważą Spotify, z którego też korzystam. Cytując Accept: „I’m an analog man trapped in a digital world”. I winyle, i Spotify mogą dać wiele dobrego. Technologiczne nowinki czynią nasze życie łatwiejszym, a przecież fajnie się łatwo żyje, no nie?
Nie do końca podzielam Twoje zdanie w tej kwestii. Oczywiście, że Spotify daje nieograniczone możliwości, ale zauważ… Młody człowiek, zamiast poświęcić dwa tygodnie na gruntowne przesłuchanie płyty Behemotha, na refleksję muzyczną i tekstową, zazwyczaj po jednym kliknięciu zostanie storpedowany propozycjami odkrycia setek innych albumów. I najczęściej ulega.
Oczywiście też jestem rozdarty, bo czuję, że jest ogólny overload i tzw. klęska urodzaju. Jesteśmy przebodźcowani, rozpuszczeni, zepsuci i kompletnie nie doceniamy tego, co mamy. Dwa tygodnie temu, po raz pierwszy od wybuchu epidemii, przekroczyłem granicę i wybrałem się do Berlina. W trakcie podróży pomyślałem o tym, co przeszliśmy jako zespół przez te wszystkie lata. Przecież tę granicę wielokrotnie przekraczaliśmy z Behemothem vanem – często skuleni jak Cyganie. A teraz jadę 200 km/h i cieszę się otwartą przestrzenią. Zacząłem ją doceniać. Wcześniej tego nie zauważałem. Karta w ruch i śmigamy po całym świecie z paszportem. Koronawirus pokazał, że może to nie być takie oczywiste. Przez ostatnie lata żyłem bardzo szybko. Trasa za trasą, koncerty, nagrania, podróże. Latałem po świecie jak natchniony. Podam przykład… Behemoth ze Slayerem gra trasę po Stanach. Nagle dowiaduję się, że Guns N’Roses występuje tej samej nocy w Dallas, więc szybko załatwiam bilety. Po swoim koncercie wpadam do garderoby, błyskawiczny prysznic i jazda na Gunsów z jęzorem przywalonym do podłogi! W pewnym momencie zreflektowałem się: „Kurwa, Darski, ile jeszcze? Jak długo można?”. Ale w tym roku miało się nic nie zmienić. Zabukowałem bilety na koncerty Bauhaus, The Cure, Morrissey w Londynie. Byłem podjarany i nagle bum! No i pięknie… Dopiero teraz zauważyłem, że po to tak wcześniej zapieprzałem, żeby teraz z tego czerpać. Wraz z upływem czasu jednak coraz mocniej tęsknię za koncertami. To ważny element mojego życia: bycie na scenie jako muzyk i bycie pod sceną jako fan.
Koronawirus przybliżył również temat śmierci, który nie jest Ci obcy. Pokonałeś białaczkę, metaforycznie można powiedzieć, że „wyplułeś śmierć”.
Ludzie umierali i będą umierać, dlatego życie ma sens… Dlatego ta rozmowa ma sens, ta lampka wina ma sens. Zawsze zadaję ludziom pytanie, czy widzieli jakikolwiek film, w którym wampiry są szczęśliwe. Nie! Perspektywa, zgodnie z którą nigdy się już nie zmienisz i przez tysiące lat będziesz wyglądał tak samo, jest przerażająca. To przekleństwo! Pokochajmy moment zmian. Doceńmy fakt, że tracimy włosy, kurczymy się, mamy zmarszczki.
I z każdym dniem zbliżamy się do kresu. Naprawdę się nie obawiasz?
W egzystencjalnym sensie nie tyle, że się nie boję śmierci, bo zapewne odczuwam jakiś strach i obawę, ale rozumiem cykle. Śmierć jest zamknięciem nawiasu. Nie możesz otworzyć nawiasu i go nie zamknąć, ponieważ utracisz sens. Mam wspaniałych rodziców, ale wiem, że raczej nie mają przed sobą dwudziestu lat życia i muszę oswoić się z tą świadomością, żeby później nie wylądować na glebie. Mówiliśmy o sensie… Ostatnio dziewczyna, z którą się spotykam, obruszyła się, kiedy powiedziałem, że tak naprawdę z racjonalnego punktu widzenia, to życie nie ma żadnego sensu…
Może dlatego jeździmy na koncerty, kupujemy płyty i książki, by tuszować tę pustkę.
Jasne, że tak. Jest to autoterapia. Próbujemy zakrzyczeć wewnętrzne głosy. Czasami żartobliwie mówię, że trzeba mnie będzie pochować jak faraona, w olbrzymim sarkofagu, żeby zmieściły się te wszystkie płyty i koszulki. Czy ja naprawdę potrzebuję kilkaset koszulek? Nie. Pewnie wystarczyłoby dziesięć, ale mimo tego nadal skupuję mnóstwo t-shirtów. Oczywiście czuję tę wewnętrzną sprzeczność, ale mam dopiero 43 lata, więc może dojrzeję do pewnych spraw. A może nie? Nie wiem. Daję sobie przywilej zmian. Nie jestem purystą.
Ale z pewnością jesteś estetą. Ostatnio zachwycasz się okolicznościowym wydaniem płyty De Misteriis Dom Sathanas. Zwracasz uwagę na jakość produktów wydawanych przez sklep Behemotha… Kiedy przyniosłem do mieszkania digipack I Loved You At Your Darkest, moja była dziewczyna stwierdziła, że choć nie lubi tej muzyki, wydanie jest przepiękne. Skąd to zamiłowanie do estetyki?
Generalnie jestem strasznym bałaganiarzem, ale w chaosie i bałaganie też potrafię dostrzec piękno. Pozostaję wrażliwy na piękno, chociaż wiem, że tam, gdzie ja widzę piękno, niekoniecznie ktoś inny może go zauważyć. Heavy metal jest moją największą miłością, widzę w nim mnóstwo piękna, ale zdaję sobie sprawę, że dla innych to tylko i wyłącznie niezrozumiały hałas. Tak samo jest z tym, czym się noszę. Staję przed lustrem i widzę, że coś jest fajne lub takowe nie jest… To efekt doświadczeń, metod prób i błędów, skutek podpatrywania świata. Uwielbiam łączyć elementy high fashion z czterdziestoletnim t-shirtem. Niech kloszard spotka księcia na dworze! Dlaczego nie? Brud –czystość, sacrum – profanum… Bawię się tą dynamiką.
Wspomniałeś wcześniej o swoich rodzicach. Pamiętasz, że jutro Dzień Ojca?
Jasne.
Pan Zenon malował Ci hasło „heavy metal” na katanie i przybijał odwrócone krzyże na ścianie…
Tak (śmiech). Zenon wpisuje się w archetyp ojca, czyli był i jest głową rodziny, ale jednocześnie przyjmował w domu wiele ról: był jubilerem, szewcem, krawcem. Moja matka nie potrafiła szyć na maszynie, ojciec potrafił. Irena nie potrafiła piec ciast, ojciec potrafił. Prał zasłony w domu. Widziałem w nim mężczyznę z krwi i kości, który chodził codziennie do pracy, ale wykonywał też wiele czynności zarezerwowanych w klasycznym patriarchacie wyłącznie dla kobiet. Jest dla mnie silnym człowiekiem, który pokazał wbrew zmieniającemu się światu, że można być z jedną kobietą
przez całe życie. Ta relacja jest daleka od ideału, ale jednak moi rodzice są razem już przeszło pięćdziesiąt lat.
Chyba musimy wziąć się do roboty, bo czas ucieka (uśmiech)…
Plus jest taki, że im dalej, to będzie łatwiej. Wyobraź sobie, że poznasz swoją małżonkę w wieku 65 lat. Masz kilka lat życia, więc na pewno zostaniesz z nią do grobowej deski (śmiech). Bierzmy przykład z Jana Nowickiego…
OK! Skoro Nowicki wziął ślub w wieku 76 lat, to mnie zostało 45, a Tobie 33…
Ładna liczba, taka Chrystusowa. Damy radę!
Zbliżają się wybory, może coś o polityce?
Dawaj…
Ostatnio w Twoim Barberian Academy&Barber Shop pojawił się Aleksander Kwaśniewski – jak napisałeś później: „mój ulubiony prezydent”. Nie o lewą stronę zapytam, lecz prawą, ponieważ paradowałeś ostatnio w maseczce z hasłem „Jebać PiS”…
Za tę maseczkę dostałem mandat, który przyjąłem z niechęcią. Za chwilę i tak czekają mnie dwie rozprawy, więc na trzecią nie chce mi się łazić, a tym bardziej za nią płacić. Wolę tę kasę wydać na płyty.
PiS dość często szafuje słowem „polskość”. Jarosław Kaczyński skonstruował nawet termin „polska polskość”. Jesteś obywatelem świata, więc czym dla Ciebie jest owa „polskość”?
Ciągle zmienia się moje podejście do znaczenia tego pojęcia. Im dłużej żyję, tym coraz bardziej szanuję miejsce swojego pochodzenia, swój język, historię rodzinną – to jest moje dziedzictwo i wartość sama w sobie. Uważam się za Polaka i jestem z tego dumny, ale czy bycie Polakiem jest lepsze od bycia Czechem, Szwedem czy Amerykaninem? Jesteśmy ofiarami czasu i przestrzeni. Nie mamy żadnego wpływu na miejsce urodzenia. Sparafrazuję Gombrowicza: zanim jestem Polakiem, to najpierw jestem Adamem Nergalem Darskim, czyli jestem sobą. Synem, bratem, przyjacielem. Dlaczego bycie Polakiem ma być ważniejsze od bycia synem? Jaka jest hierarchia? Stawiam tutaj znak równości.
A co z naszym słynnym paradygmatem romantycznym?
Mam wykształcenie historyczne, więc na wiele rzeczy patrzę z perspektywy historii. Kiedy spoglądam na tę małą kropkę na globusie, która chce się szamotać z całym światem, to zaczynam się śmiać. Nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi. Po prostu jesteśmy i bądźmy, ale bądźmy w tej polskości umiarkowani, zdroworozsądkowi, otwarci na świat. Zaspokojenie ciekawości świata rozwiązałoby część problemów Polski, ponieważ wielu moich rodaków zauważyłoby, że np. kolor skóry jest tylko i wyłącznie przypadkiem. Nie można traktować polskości jako broni do kłócenia się ze światem. Jednaj się ze światem, bo może cię on wiele nauczyć.
W Playboyu powiedziałeś, że nie przeprowadzisz się do innego kraju, bo Polska Cię potrzebuje…
Tak, Polska mnie potrzebuje. Nie robię z siebie Mesjasza, ale weźmy choćby ten casus bluźnierstwa, obrazy uczuć religijnych zapisany w Konstytucji RP. Myślę, że wykonałem lwią część w tej sprawie, ale nic się nie kończy, bo kolejne kroki przede mną. Będę uniewinniony czy ukarany? Nie wiem, ale to są małe cegiełki, które uzdrawiają Polskę. Jeśli na wskroś katolicka Irlandia usunęła ten sam paragraf z konstytucji, to wierzę, że uda się i w moim kraju.
„W końcu złapali dranie powiesili mnie / Lecz ja żyję wciąż”… Wiernie przedstawiłeś siebie w pierwszej zwrotce utworu Highwayman.
Tam wcześniej pojawił się „bandyta”, ale bardziej pasowałby mi „pirat”. Zespół jest na statku, płyniemy przez ocean, zatrzymujemy się w portach, robimy w nich spustoszenie albo dostajemy wpierdol i… wyruszamy dalej.
Na koniec z przymrużeniem oka o sprawie ostatecznej. Na najnowszym albumie śpiewasz, że „nie ma miejsca dla mnie w niebie”… A co jeśli po skończonej zabawie pojawi się tam jakiś lord, który rzuci w Twoim kierunku: „Dawaj Adam tutaj, dobry był z Ciebie człowiek”?
Byłoby to pozytywne zaskoczenie. Nie zostawiłem dla siebie żadnej furtki, bo przecież dokonując aktu apostazji, spaliłem za sobą mosty i nie ma odwrotu. Wiem jednocześnie, że nie musimy wszystkiego rozumieć, nie musimy być omnipotentni. Może za trzydzieści lat będę myślał inaczej niż dzisiaj? Zresztą taką mam nadzieję, ale wierzę, że nie będzie to jakieś kompletne salto, tylko raczej wzmocnienie poglądów dzięki nabytej wiedzy. Staram się, by ludzie traktowali mnie jak wartościowego człowieka, a nie kawał chuja, chociaż tacy też się znajdą i będą mieli w tym swoje
racje. Myślę o bilansie, czyli dążę do tego, by uczynić w życiu więcej dobra niż zła – zgodnie z własnym rozumieniem tych pojęć.