Przełom. Impresja całkiem krakowska – MGŁA [MM 2021]

„Ratunku! To jedno pragnienie rozdarło oślepiającą błyskawicą opary mgieł, które jej mózg zaległy – świtać w niej poczęło… Krwawą czerwienią słońca wschodzącego oblane, budziły się w mroku zasnute wysepki myśli, z zasłon mgieł wyłaniały się zwolna niejasne jeszcze wspomnienia. Wszystkie siły zebrała, by jasność, która się w niej nagle stała, ogarnąć, opanować. Ależ nie – ta jasność była zimna, szklista, bierna. Żadnego jej bólu nie sprawiała: było to, jakby miała w swym mózgu bryłę lodu, której zamknięte w zimne światło promieniało na zewnątrz”*

Dzień szary, dżdżysty. Wśród przejeżdżających dorożek, cylindrów czarnych, fraków czarnych – dwóch jegomości. Dwóch jegomości w poszukiwaniu ulicy, którą historia niegdyś nazwała Karmelicką. Kamienica. Numer 53. Parterowe mieszkanie. Weranda. Dzwonek. Dźwięk nieregularny, szeleszczący, podobny tym z II (nie piętra).

To tu rodzą się meteory, tu wschodzą, wchodzą i znikają… Tutaj też następuje ich powrót. Powrót we wzmożonej potędze.

***

Głównie demówki, EP-ki, ale i albumy: Altered States Of Divinity, później wyczekiwana Groza. Pierwsza dekada XXI wieku była dla Mikołaja Żentary istotna, płodna. Co też się stało w kolejnej, że o KRIEGSMASCHINE i przede wszystkim o MGLE nadal głośno? Na to pytanie próbowało odpowiedzieć i w zasadzie odpowiedziało już wielu dziennikarzy w fachowych magazynach i portalach. Recenzje w przeważającej części pochlebne. „Ochy!”, „achy!”, strzały w dziesiątkę (no chyba że skala ocen kończy się na tak chełbionej w szkolnictwie i w metalu szóstce), tytuły roku, honorowe miejsca w przeróżnych rankingach, plebiscytach. Akurat mam rozłożony dawny „Noise”, gdzie Altered… i Mdłości zajęły poczesne miejsce w sąsiedztwie tak uznanych marek jak INFERNAL WAR i FURIA. W 2015 roku redakcja tegoż pisma w oka mgnieniu uznała płytę Exercises In Futility za wartościowszą od ówczesnej propozycji NAPALM DEATH (Apex Predator Easy-Meat) i TRIBULATION (The Children Of The Night). Zaczarowany urokiem Exercises… pozostaje również nasz redaktor naczelny, czego nie omieszkał wyznać w trakcie dyskusji na temat. Polewajmy więc dalej:

„(…) to coś więcej niż bardzo dobra płyta, to płyta wybitna, doskonała, a może i genialna?” (chaosvault.com o With Hearts Toward None);

Exercises In Futility to pokaz niezwykłego piękna tej brutalnej, bezkompromisowej, naznaczonej mrokiem i nihilizmem muzyki” (barock.pl);

„W tych dźwiękach zawarto kosmiczną pustkę, absolutną nicość, ciemność. Nieludzka muzyka. Apocalypticists składają się na jedno z najlepszych blackmetalowych wydawnictw ostatnich lat” (redaktor Urbańczyk w magazynie Gitarzysta).

Przelewa się? Absolutnie. Prawie wszyscy pozostajemy pod wrażeniem tych dźwięków, z tymże ja – zapewne zdecydowanie mniej osłuchany w black metalu od cytowanych autorów lub moich kolegów z pisma – znalazłem ich wartość zupełnie, zupełnie gdzie indziej. Nie słyszę bowiem w tej muzyce „kosmicznej pustki”, nie słyszę też „nihilizmu”. Oczywiście – to atrakcyjne pojęcia, zgrabne epitety, ale dość mało precyzyjne, bo jaką „kosmiczną pustkę”, jaki rodzaj „nihilizmu” możemy mieć na myśli? W twórczości panów na M. dostrzegam coś innego. Coś – co według mnie – jest istotnym elementem odróżniającym ich sztukę od zastępów grup reprezentujących ten rodzaj muzyki.

***   

Weszli. Mnóstwo książek, zakurzone biurko, przy ścianie fortepian. Woń alkoholu wypełnia wnętrze. Gospodarz bez kurtuazji uderzył w ton i rozpoczął od wspomnień, kierując je niby to do siebie, niby to do gości: „A czy mógłbym mieć rozkoszniejszą muzykę nad te wściekłe harce, jakie nadgoplańskie wichry wygrywały na potwornych piszczałkach, szatańskich fletach, waltorniach i fagotach, jakie się widuje na obrazach van Aacka lub Breughla piekielnego? A mózg ludzki nie zdołał jeszcze wymyśleć instrumentów, któreby mogły choćby w najodleglejszem przypomnieniu oddać tę muzykę szalejącego Gopła, które mnie do snu kołysało!”*. Po chwili milczenia zasiadł do fortepianu i poddał się szopenowskiemu preludium.

***

Oszczędność wypowiedzi, minimalizm promocyjny, surowizna wizerunkowa, z początku wręcz zakaz przekraczania piwnicy i studia (obowiązywał długo – aż do 2012 roku). Niewielka ilość wywiadów, No Solace działający bez kompromisów, a jak już scena – to w maskach, kapturach i skórach. Wszystko miało toczyć się na zasadach twórców. „Treść płyty mówi lepiej i więcej niż ja w wywiadzie” – wyznał niegdyś Mikołaj Żentara na naszych łamach. Sztuka, szczególnie dobra sztuka – a z taką niewątpliwie mamy do czynienia w przypadku M. i Darkside’a – jest jednak bardzo rozchwytywaną kochanką. I tu właśnie niezwykle interesujące jest zachowanie M., który balansuje na granicy bytu i niebytu artystyczno-medialnego. To przykład ujmującej żonglerki kreacją i intuicją. Ponad cztery miliony wyświetleń albumu Exercises In Futility na YouTube? Super, ale bez obciążenia monetą, ponieważ zespół nie zgodził na zaśmiecanie własnego tworu reklamami. Występy na prestiżowych festiwalach? No dobra, ale bez nagrywania laurek i bez kurtuazyjnych imprez pod szyldem „meet and greet”. Łakomy kąsek medialny spod znaku neonazim, Leichenhalle i Judenfrei? Temat szybko ucięty za sprawą oświadczenia na FB, jak i krótkiego wyznania: „Nie jesteśmy zespołem politycznym”. Coś z prywatnych rzeczy? Nie ten adres.

Sukces na arenie międzynarodowej to efekt niemal pozytywistycznej pracy (Darkside’a – jak sam przyznał – wyróżnia „talent do zarzynania się”) i dobrych kompozycji, które znalazły się na EP-kach: Presence, Mdłości, Further Down The Nest… Tu muszę przekornie wtrącić, że jednak najbardziej zbił mnie minialbum Transfigurations INFERNAL WAR/KRIEGSMASCHINE z 2010 roku… Świadkami pełniejszego rozpędu byliśmy jednak w mijającej dekadzie. W 2012 roku pojawił się With Hearts Toward None MGŁY, który na ten moment traktuję jako opus artis perfectum grupy. Od pierwszego do ostatniego dźwięku płyta nie pozwala na chwilę dekoncentracji. Każda sekunda tej siedmioczęściowej opowieści wciąga niemiłosiernie. Nieważne, czy słuchacz jest zaproszony na przejażdżkę walcem (II) czy też rollercoasterem (III) – należy podążać za tym wycyzelowanym chaosem! Partie gitarowe, które jawią się jako niezwykła synteza chwytliwych riffów, melodii i blackmetalowej zawieruchy w połączeniu z oryginalnymi rozwiązaniami perkusyjnymi Darkside’a (potrafił je przebić w 2018 roku na Apocalypticists KRIEGSMASCHINE!) plus krzyk, właściwie „wykrzyk”, pogłosy i melorecytacje (IV) zbliżają nas do tego „coś”, o czym wspomniałem powyżej, a co wyjaśnię w zakończeniu. Osobiście uznaję With Hearts… za odkrycie przełomowe i dzieło równie godne The dawn of the dying sun Hades lub Storm of the Light’s bane Dissection.

Inną sprawą są teksty, na które zawsze zwracam szczególną uwagę i wiem, że to typowy objaw zboczenia filologicznego. Mam nadzieję, że znajdzie się student na anglistyce jakiegoś uniwersytetu i podejmie ten bardzo trudny temat, jakim jest warstwa tekstowa twórczości MGŁY (także KRIEGSMASCHINE). Pełno w niej tropów literackich i filozoficznych. Mikołaj Żentara wspominał o inspiracjach Stanisławem Lemem, rumuńskim filozofem Emilem Cioranem oraz – jak w przypadku IV na Age Of Excuse – Slavojem Žižkiem. Niemniej ciekawa byłaby interpretacyjna wędrówka w kierunku pesymistycznej myśli Artura Schopenhauera (VI z With Hearts…: „Let the world drink again / from the fountains of the great deep”) czy też odważniej: aż do przypowieści Leszka Kołakowskiego zebranych w zbiorze pt. 13 bajek z Królestwa Lailonii dla dużych i małych. Z pewnością fajna zabawa czeka przy rozszyfrowaniu anafor, których pełno w tekstach M. (I, II, VI na With Hearts…; IV, V na Exercises…) oraz obrazów poetyckich: „Form the midst of cold ash / comes the voice of the living god / Further down / to the roots of withered pillars / Through the scorched ground / And you shall know perdition / And it will set you free”. Niezwykła wizja. Tych sporo w innych kawałkach, ale ich jeszcze nie rozumiem. Może za kilka lat?

***

W mieszkaniu nie sposób było dojrzeć pierwszy Burzum lub Samael. W dalszym ciągu unosiło się szopenowskie preludium – z pasją wygrywane przez gospodarza. W ostatniej części tego niemego spotkania wreszcie jeden z jegomości zabrał głos: „I nastanie Królestwo Prawdy…”. „Nastanie” – odrzekł gospodarz. Gość obrócił się już praktycznie na progu i rzucił na odchodne: „Ono nigdy nie nastanie”. Wyszli. Potężne Onward Destrudo wstrząsnęło kamienicą, która pierwszy i ostatni raz była świadkiem zdarzenia rodem z Fausta Goethego, gdzie to gospodarz tym razem zmienił się w studencika, a gość przywdział rolę Mefista. Znaszli ten kraj, panie Żeleński?

***

Hhoć Exercises In Futility oraz Age Of Excuse (z kapitalną okładką Zbigniewa Bielaka) ustępują odkrywczości i świeżości With Hearts Toward None, to nadal tkwi w tych kompozycjach „coś”. Stanisław Przybyszewski przez większość część swojego artystycznego życia poszukiwał odpowiednich środków językowych do opisania mare tenebrarum – a dokładniej nie do końca uchwytnych dźwięków, które pochodzą wprost z naszych wewnętrznych głębi. Przypuszczał, że są to odgłosy tożsame odgłosom „ziemi rodzinnej”. Według niego jedynym artystą nowoczesnym, który potrafi uchwycić te dźwięki w formie sztuki był Fryderyk Szopen. Porównanie wielkiego kompozytora z Żentarą i Kowalskim byłoby zapewne niekomfortowe dla tych drugich, to jednak w twórczości MGŁY słyszę próby muzycznego zobrazowania mare tenebrarum. Dlatego MGŁA to nie Norwegia, choć korzenie stamtąd… MGŁA to przede wszystkim szalejące Gopło, to nadgoplańskie wichry „wygrywane na szatańskich fletach”. MGŁA to pierwszy cytat. Cytat, który łączy absolutnie wszystko: morze ciemności z odgłosami ziemi rodzinnej, pierwszy Burzum z Szopenem oraz… gospodarza z gośćmi.

*W artykule wykorzystałem fragmenty dzieł Stanisława Przybyszewskiego: Mocny człowiek oraz Moi współcześni. Wśród obcych.