Wena rockmana w pociągu (część I)

Ku mojej uciesze, grudniowa rozpiska wędrówek dwukrotnie objęła Gdańsk. Im dalej, tym lepiej. Co zrobić. Po prostu podróże mnie ekscytują, wprowadzają w niezrozumiały stan nieokreślonego podniecenia. Może źródło tkwi w nieprzewidywalności? Moje przygody z PKP trwają od dobrych kilkunastu lat. Czasem przyszło mi się zdenerwować, a nawet obrazić na państwowe koleje, ale stan obruszenia nigdy nie trwał zbyt długo. Teraz to już w ogóle nie ma o czym gadać. Wsiadam w Czechowicach-Dziedzicach, sześć godzin w super warunkach i… jam już nad morzem. Podczas jazdy nie brak atrakcji. Ostatnio, zupełnie niechcący, wywołałem zaciętą dyskusję o – jakżeby inaczej – pracy nauczyciela. Chyba sprowokowałem swoim zachowaniem. Nic wielkiego. Po prostu wyciągnąłem z „taśki” stos sprawdzianów i zacząłem kreślić czerwonym długopisem błędy, punkty, oceny. Zaczęło się! „No proszę… Niby wolny dzień, czas prywatny, a tu praca nawet w pociągu”. Od razu kontra. „Wakacje! Ferie! Przerwy świąteczne!”. I tak w koło Macieju. Nihil novi sub sole. Przejdźmy do meritum.

Po wakacyjnym koncercie Scorpions w Oświęcimiu, postanowiliśmy z Yasmin szybko kupić bilety na kolejny zapowiadany, grudniowy występ legendy – tym razem w Gdańsku. Załatwiałem je telefonicznie w upalne popołudnie, kiedy to siedzieliśmy w Ujsołach przed domem dziadków. Czas pędzi… Zima. Śnieg prószył na głowę, na płaszcz, na torbę. Nocny pociąg wjechał na czechowicki peron zgodnie z planem. Tradycyjnie w podróży towarzyszyło mi kilka lektur, ale też ciekawych gości. Jeden, programista komputerowy, zaginał mnie wiedzą i nowinkami technicznymi, drugi – zawodowy kierowca wożący Chińczyków po całej Europie opowiadał o kulturze Azjatów. Dyskusja zawzięta. Sen zmógł mnie w okolicach Łodzi. Przebudziłem się przed Bydgoszczą. Doczytałem wywiad z Jerzym Pilchem i po cichu liczyłem, że pozwolą mi zameldować się w pokoju przed rozpoczęciem doby hotelowej. Marzyłem bowiem o prysznicu, o krótkim śnie w wygodnych warunkach. Do gdańskiego hotelu Bonum dotarłem przed 11. Zgodnie z życzeniem pokój był już przygotowany, więc wio na piąte piętro i relaks. Z okna przestronnej łazienki  widziałem legendarny budynek Poczty Polskiej, którego Polacy bronili przed niemieckimi bojówkami na starcie II wojny światowej. Zderzenie tego widoku z wygodą wanny pełnej ciepłej wody powodował pewien dyskomfort. Po dwóch godzinach odpoczynku pojechałem autobusem miejskim (chyba 210) na lotnisko im. Lecha Wałęsy po Yasi. Kolejny kierunek: Ergo Arena. Zaraz po wejściu do hali rozwinąłem szwedzką flagę z logo Scorpions i Motorhead przygotowaną przez Yasmin specjalnie dla Mikkey Dee. Suport, czyli będący u nas ostatnio na topie Nocny Kochanek, co prawda rozgrzał publiczność, ale satyryczny charakter tej kapeli nie do końca mnie przekonuje. Wreszcie wielka firana z napisem „Scorpions. Crazy World Tour” przysłoniła scenę. Zaczęły się przygotowania do występu wieczoru. Intro… Potężne. Jazda! Going Out With a Bang! Wyjście z hukiem! Setlista bardzo podobna do Oświęcimia. Muzycy w kapitalnej formie. Rudolf Schenker szalał na całego, Matthias Jabs podobnie, Mąciwoda biegał z gitarą basową niczym młodziak. Klaus śpiewał przepięknie, szczególnie w części akustycznej. No i Mikkey Dee – nasz bohater! Uderzał w gary jak szalony. Podczas bisów przepchałem się do barierek. Po ostatniej piosence (Rock You Like a Hurricane) muzycy dziękowali publiczności, Mikkey Dee zauważył mnie i gestem zachęcił do podania flagi.

A więc spełniamy marzenia! Rzucam materiał i pisak. Mikkey pada na kolana, pochyla się nad flagą i ruchem ręki kreśli swój autograf. Wszystko trwa bardzo szybko. Szaleństwo kompletne! Muzyka łączy, muzyka wzmacnia. Tuż przed wyjściem z hali dorwali nas dziennikarze i chcieli z nami rozmawiać po angielsku. Zmyliły ich szwedzkie barwy. Na koniec fotka pamiątkowa z młodą, metalową parą ze Śląska, która też przygotowała płótno. Biało-czerowone z napisem: „Mikkey Dee. The best drummer in the world. Give us an autograph, please”. Byliśmy oszołomieni.

Nazajutrz przywitała nas piękna, słoneczna pogoda. Spacerowaliśmy po plaży, po mieście, po kawiarniach. Gdańsk to magiczne miejsce – szczególnie w okresie przedświątecznym. W niedzielę przyszło się pożegnać, ale w walizkach mieliśmy już spakowane kolejne, piękne wspomnienia.

grudzień 2017