JAK PUNK TO… ATTILA
Węgry były naszymi bezpośrednimi sąsiadami od X do XX wieku i aż dziw, że po ponadtysiącletniej zażyłości nadal potrafimy kroczyć ramię w ramię jak te bratanki, którym blisko „i do szabli, i do szklanki”. Co prawda ów spacer przypomina czasami – by przywołać jeden z tytułów złotej ery polskiego rocka – taniec pingwina na szkle, ale pozostawmy aktualne przeloty ulicy Nowogrodzkiej z załogą Fideszu. Skupmy się na muzyce. Nieprzypadkowo jednak rozpocząłem od pośredniego odniesienia do popularnego nad Wisłą porzekadła o sympatii polsko-węgierskiej. Coś w nim jest… Century Media przeznaczyło na wywiad trzydzieści minut, tymczasem przegadałem z Attilą prawie godzinę! Tuż przed rozmową wertowałem legendarną Punkową historię punka, gdzie Dee Dee Ramone wspomina: „Znałem tylko akord E. Pozostali nie byli lepsi. Podczas pierwszej próby Joey grał na perkusji. Dwie godziny zajęło mu przygotowanie zestawu perkusyjnego. Czekaliśmy i czekaliśmy, a on go wciąż ustawiał. Nie mogłem już tego zdzierżyć, więc zaczęliśmy grać. Przerwaliśmy po pierwszym kawałku, spojrzałem na Joeya, a on nie umiał nawet złożyć stołka perkusyjnego, siedział więc na samej ramie. Tak wyglądała nasza pierwsza próba”. Dlaczego akurat o tym w przydługim wstępie? Otóż Mayhem postanowił zawiązać ciekawy romans z punkowymi wyjadaczami. Attila przytulił właśnie Ramones, a byli wokaliści norweskiej legendy: Maniac i Messiah spółkowali z repertuarem Dead Kennedys i Discharge. Na zaskakującej EP-ce Atavistic Black Disorder / Kommando znalazło się również miejsce dla autorskich kawałków. Tematów więc nie brakowało, a PUNK ROCK to tak pojemne hasło (łączy „wyczucie absurdu i ironii” z ciągotkami w ciemną stronę?), że…
Mateusz Żyła: Spokój panuje w Warszawie – rzekło się niegdyś we Francji, tymczasem w Budapeszcie rwetes. Na politycznych salonach coraz mocniej rozpycha się Gergely Karácsony, a na Puskás Aréna… piłkarscy kibice.
Attila Csihar: No tak, mistrzostwa Europy. Lubię sport, ale muszę przyznać, że nie przepadam za piłką nożną. Wokół futbolu widzę zbyt dużo polityki, której oczywiście nie trawię. Z drugiej strony cieszę się, że Budapeszt „żyje” dzięki takiej imprezie. Widzę na ulicach wielu radosnych, tańczących ludzi z różnych krajów. Fajna sprawa.
Pełny stadion podczas meczów reprezentacji Węgier może zaskakiwać, zważywszy na pandemiczny czas. Wiele koncertów, festiwali zostało odwołanych, EURO – nie. Niesprawiedliwość?
Niesprawiedliwość to zbyt łagodne określenie tej gównianej sytuacji, której całkowicie nie rozumiem. Zresztą nie tylko ja… Dla fanów sportu to oczywiście nobilitacja, ale co z innymi ludźmi, których zainteresowania znacząco odbiegają od piłki nożnej? Dlaczego akurat oni mają być poszkodowani? Nie sposób tutaj nie odwołać się to starożytnej polityki głoszącej, że ludzie oczekują przede wszystkim „chleba i igrzysk”. W wyobrażeniu rządzących futbol spełnia te oczekiwania, więc rzucają orzeszki, by lud cieszył się chwilą, bo nie wiemy, co wydarzy się za kilka miesięcy. Szczerze mówiąc, czuję się trochę zagubiony w tej sytuacji. Epidemia koronawirusa pokazała, że brakuje autorytetów, a społeczeństwo staje się bezradne w obliczu chaosu. Moment ten umiejętnie wykorzystują media, które przekazują sprzeczne informacje. Ameryka, Chiny, Rosja, Węgry – nieważne! Odbiorcy wydają się zagubieni pomiędzy strachem i wolnością wyboru. Nie są mi obce tego typu emocje, a wynikają one głównie z niepewności. Latem ubiegłego roku zdawało się, że zmierzamy w dobrym kierunku, tymczasem później dopadły nas te przeklęte, długie miesiące walki z rzeczywistością.
Slavoj Žižek w swojej ostatniej książce o pandemii przestrzega, że to dopiero początek ludzkich zmagań z nieznanymi bakteriami i wirusami, które teraz uaktywniają się w wyniku zmian klimatycznych. Zgodzisz się z opiniami, że świat nieuchronnie zmierza ku katastrofie?
Natura spokojnie poradzi sobie z człowiekiem. Co prawda nie jestem ekspertem od klimatu, ale jeśli spoglądamy na temperaturę, rzeczywiście coś jest na rzeczy… Pamiętam zimy ze swojego dzieciństwa. Śnieżne i kurewsko mroźne! Powodów tego typu różnic jest wiele, należałoby tutaj pewnie spojrzeć w przestrzeń pozaziemską. Wciąż wierzę – pomimo wszelkich pseudoteorii – że Słońce jest centrum Wszechświata, a więc głównym źródłem energii… Słońce to ciepło, a ludzkość (w tym naukowcy) nie musi przecież rozumieć jeszcze wszystkich rzeczy, tzn. mechanizmów rządzących kosmosem. Być może taka jest kolej historii? Być może zagłada jest następnym etapem dziejów? Nie oznacza to jednak bierności… Śmiało możemy złapać za rękę cwaniaczków, którzy chcą wykorzystywać plastik – choćby do biznesu naftowego. Dlatego też jestem pesymistą w sprawach ekologii. Tam, gdzie rządzi pieniądz, problemy klimatyczne zawsze zejdą na dalszy plan. Niestety środowisko naturalne jest świetnym polem do działań biznesowych. Obserwuję ten proceder, który jakoś nie może się zakończyć wbrew alarmom klimatologów i ekologów.
Mayhem sięgnął po punk rock, a punk rock to także hasło: „No future!”. No właśnie… Jaka przyszłość czeka ludzkość po doświadczeniu epidemicznym?
Nie znam się dokładnie na medycynie czy geopolityce, ale podejrzliwie spoglądam na działania związane z tematem koronawirusa. Nie bagatelizuję problemu, epidemie przecież zaatakowały już niejednokrotnie, ale współczesny mechanizm związany z Covid-19 wydaje mi się co najmniej dziwny. Dlatego, gdy pytasz o przyszłość, odpowiem – widzę ciemność.
Wiele zespołów w ramach remedium wybrało koncerty streamingowe. Co sądzisz o tego typu gigach? Oglądałeś?
Nie śledziłem jakoś uważnie tego zjawiska, choć wiem, że Behemoth zrobił interesującą rzecz. Założyliśmy w Mayhem, że nie będziemy teraz przygotowywać takiego koncertu. Moim zdaniem, ekstremalna muzyka nie do końca sprawdza się w formie online. Koncerty internetowe niewiele różnią się od słuchania muzyki z DVD, Blu-Ray czy YouTube. Metal potrzebuje show, ściany dźwięku, pierwiastka teatralizacji, który w pełni możesz doświadczyć tylko w bezpośrednim zderzeniu z artystą. Ponadto, wypad na koncert jest szansą spotkania innych ludzi, wypicia z nimi kilku piw, wyzwolenia energii, wspólnego szaleństwa, a później solidarnego kaca w parku nad ranem (śmiech). Zauważyłem też, że wiele zespołów anonsuje koncert „live”, przy czym słychać, że dźwięki są nienaturalnie dopieszczone. Koncert musi być żywiołem, a w to wpisane są błędy. Ludzie potrafią je tolerować, a nawet pokochać, bo w tym tkwi prawda. Zauważ, że masa osób – pomimo rozwoju technologicznego – wciąż wybiera wypad do klubu czy też wyprawę na kilkudniowy festiwal. Streaming? Proszę bardzo, mogę zrealizować coś takiego z solowym projektem Void ov Voices – to jest zupełnie inna muzyka. Ale Mayhem? Nie jestem przekonany.
Kilka dni temu udało Wam się wreszcie zagrać w Harstad…
Tak! Znów stanęliśmy na dechach! Zajebiste uczucie, choć sam przylot do Norwegii obfitował w niespodziewane (a może już spodziewane?) zdarzenia związane z obostrzeniami, kwarantannami, nocowaniem w hotelu przy lotnisku itd. Psychodeliczne doświadczenie! Koniec końcówudało nam się zagrać i nawet nieźle rozumieliśmy się po tak długiej przerwie, chociaż przy niektórych kawałkach nie słyszeliśmy się zbyt dobrze.
Nowa EP-ka Mayhem łączy autorskie kawałki z punkrockowymi kilerami spod znaku Discharge, Dead Kennedys, Rudimentary Peni i Ramones. Skąd pomysł?
Szczerze mówiąc, nie planowaliśmy wcześniej takiego ruchu, bo przecież nadal mieliśmy być w trasie promującej Daemon. Europa, Ameryka – wypadło sporo koncertów… W naszych szeregach pojawiło się pytanie: „Co robimy?”. Czekamy, ale ile można czekać!? Sytuacja pandemiczna nie tylko się nie zmieniała, ale i pogarszała. Byliśmy bardzo rozgoryczeni, bo włożyliśmy mnóstwo wysiłku w Daemon – to dobrze wypracowane, przemyślane dzieło. Chcieliśmy zjeździć świat z tym materiałem, widząc w nim spory potencjał koncertowy. Koronawirus lekko pogrzebał te numery, ale oczywiście nie zapomnimy o nich w przyszłości. Postanowiliśmy wrzucić na EP-kę trzy utwory z poprzedniej sesji nagraniowej. Zdarza się, że akurat czegoś im brakuje w danym czasie lub nie pasują do klimatu płyty, choć wcale nie są gorsze… Za najlepszy przykład niech posłuży Voces ab Alta. To są zawsze trudne wybory, ale fajnie posiadać w swoim arsenale jakiś dodatkowy materiał, który można później wykorzystać w taki czy inny sposób. Mamy mnóstwo fanów-kolekcjonerów, pozytywnie szalonych. Zgarniają wszystkie możliwe wersje albumów/utworów, więc zrobiliśmy to również dla nich. Poza tym nie chcieliśmy, aby te kawałki przepadły, bo brzmią całkiem nieźle. Odnośnie do coverów… Pierwsze pomysły pojawiły się też podczas sesji do Daemon. Hellhammer stosunkowo szybko zarejestrował partie bębnów, więc mieliśmy dodatkowy czas. Wzięliśmy na warsztat utwory Death (Evil Dead – przyp. M.Ż.), Death Strike (The Truth), następnie pojawiły się odważniejsze propozycje, a te były już związane z numerami punkrockowymi. Przyjąłem to z entuzjazmem, bo zawsze lubiłem punk. W trakcie przygotowań na ciekawy pomysł wpadł Necrobutcher, dzięki któremu na płycie słyszymy też byłych wokalistów Mayhem.
Kiedy i gdzie po raz pierwszy trafiłeś na punk rocka?
1983, może 1984 rok… To moja era punk! Właśnie wtedy najmocniej zatopiłem się w tym gatunku. W młodym wieku chciałem odkrywać coraz mocniejszą muzykę i tym sposobem trafiłem na punk. Myślę, że nastąpiło to tuż przed narodzinami naprawdę ekstremalnej muzyki metalowej, co tak naprawdę zbiegło się z końcem rewolucji punkowej. Oczywiście tej pierwszej, bo przeżyliśmy – podobnie jak w metalu – kolejne, gdzie pojawiły się tak ciekawe zjawiska jak choćby Punch. Największym młodzieńczym odkryciem był Dead Kennedys i ich Plastic Surgery Disasters. Mój drugi winyl w życiu! Jesteś z Polski, więc możesz wyobrazić sobie, jak trudno było zdobyć płytę w komunistycznym kraju… Kiedy wreszcie odpaliłem Dead Kennedys… „Wow! Ale granie!” – pomyślałem. W tamtych czasach była to naprawdę ekstremalna muzyka, niby punkowa, ale ocierająca się o metal. Pamiętam też City Baby Attacked By Rats GBH – cios prosto w twarz! Co jeszcze? Z pewnością futurystyczny punk spod znaku Troops of Tomorrow The Exploited. Później jednak odkryłem Venom, wszystko się zmieniło. Dołożyłem Sodom, Destruction – i było pozamiatane (śmiech).
Nie uciekałbym od tego punka w metalu. Wspomniałeś Venom, ale i Hellhammer, Motörhead, nawet Bathory – to znane przykłady mieszaniny gatunków.
Oczywiście. Quorthon to geniusz. Być może się mylę, ale to jeden z pierwszych artystów, który pożenił nie tylko punk, ale i folk z metalem. Zainspirował tak wielu muzyków, tak wiele kapel… Mnie również. W twórczości Bathory lubię wszystkie okresy. Blackmetalowy, wikingowy – bez znaczenia, ale oczywiście większym sentymentem darzę ten pierwszy, szczególnie płytę Under the Sign of the Black Mark, która okazała się pięknym zwieńczeniem rozdziału blackowego. Później przyszedł czas na Blood Fire Death i Twilight of the Gods… Pierwsze przesłuchanie tych albumów okazało się zaskakujące, ale przy kolejnych już wiedziałem, że mam do czynienia z nową wartością – równie wysoką. Cenię Qurthona za niezwykłą odwagę. Nie bał się odkrywać nowych rzeczy na przekór oczekiwaniom zagorzałych fanów, wyruszył w stronę folku, zaśpiewów ludowych… Powtórzę – geniusz!
Wróćmy do Atavistic Black Disorder… Metaforycznie rzecz ujmując, black metal to płonące kościoły, z kolei punk rock = płonące instytucje systemowe. Który z tych gatunków uważasz za bardziej rewolucyjny?
Świetne ujęcie tematu i zarazem trudne pytanie. Myślę, że punk rock i black metal mają wiele wspólnych elementów. Przywołałeś metafory „płonących kościołów” i „płonących instytucji systemowych”, ale przecież kościół też możemy uznać za instytucję systemową, która zniewala człowieka, narzuca mu określony sposób myślenia nie tylko o teraźniejszości, ale także o przyszłości. Zarówno punk rock, jak i black metal odrzucają te propozycje. Punk oczywiście opisuje społeczne problemy w bezpośredni sposób, wykorzystuje dość proste, ale skuteczne środki ekspresji, natomiast black metal – jak powszechnie wiadomo – zanurzony jest w duchowości, mistycyzmie, zakamarkach mroku, transcendencji.
Polska scena punkrockowa w latach 80-tych była naprawdę mocna. Czy o węgierskiej możemy stwierdzić podobnie?
Myślę, że tak. Prawdopodobnie wiem, co mówię, bo od lat mam w swojej kolekcji płytę Jak punk to punk, którą kupiłem jeszcze w czasach komunistycznych. Dezerter, Siekiera, Armia – świetna muzyka! Zastanawiałem się nawet, jak waszym punkowcom udało się uchwycić tak specyficzny klimat, który można streścić w słowach „punkowo-psychodeliczny atak na Europę” (śmiech). Na Węgrzech punk też skrywał duże ambicje… Kultową kapelą był CPg. Oss, Kisanqyal też odegrały swoją rolę. Większość ludzi nie zrozumiała ich muzyki. „Co to jest!?” – pytano… W tym przypadku złożona odpowiedź i skomplikowana struktura schodziła na dalszy plan. To miał być cios. I był.
Anarchistyczna postawa punków wiązała się po części ze splunięciem na politykę. Zahaczmy o nią… Jello Biafra stwierdził niedawno, że Polska, Białoruś i Węgry kroczą niebezpieczną drogą. Zgodzisz się z tezą, jakoby demokracja w Polsce i na Węgrzech nie była teraz w najlepszej kondycji?
Jello jest moim dobrym kumplem. Poznałem go kiedyś na koncercie Mayhem w San Francisco. Gdy dowiedziałem się, że jest wśród publiki, zrobiłem wielkie oczy! What the fuck??? Był przecież jednym z moich idoli w młodości, a teraz przyszedł zobaczyć zespół, w którym śpiewam – nie mogłem uwierzyć! Szybko złapaliśmy wspólny klimat, pozostajemy w kontakcie, co bardzo szanuję, bo uważam go za inteligentnego i ciekawego człowieka. Wiem, że Jello bardzo interesuje się polityką, co z kolei – jak już wspomniałem – nie jest moją działką. Pytasz o opinię na temat demokracji polskiej, węgierskiej… Pozostaję w tej kwestii neutralny. Wychowywałem się w systemie komunistycznym, znam te realia i oczywiście nie chciałbym powrotu tamtych czasów. Nie oznacza to jednak, że teraz wszystko mi odpowiada. Nie mogę pogodzić się z widoczną dysproporcją, podziałem na ultrabogatych i ultrabiednych. To wielki problem współczesnego świata, któremu powinni zaradzić właśnie politycy zarówno z prawej, jak i lewej strony. Nie radzą sobie od lat, więc nienawidzę wszystkich. Trzymam się z dala od tego syfu. Ponadto, polityka nie powinna skupiać się wyłącznie na materialnym aspekcie życia społecznego, ale też jego wątku duchowym, edukacyjnym. Być może brzmi to trochę utopijnie, ale warto chociaż podjąć próby, tymczasem polityka zamoczona jest w biznesie, kasie, wszelkich układach. Szkoda.
W marcu skończyłeś pięćdziesiątkę! Spóźnione, ale szczere życzenia… Nawiązując do tytułu EP-ki, mógłbyś opowiedzieć o najbardziej atawistycznym odruchu, jaki przydarzył Ci się w życiu?
Ooo… Zaskoczyłeś mnie, draniu (śmiech)! Hmmm… Za atawistyczny można uznać fakt, że wciąż słyszę, pomimo kilkudziesięciu lat śpiewania ekstremalnej muzyki. A tak na poważnie… Myślę, że materiał z Daemon jest mocno atawistyczny, w pewnym sensie sięga do tego, co zrobił Mayhem na początku lat dziewięćdziesiątych. To swego rodzaju spirala czasu. Tormentor, Mayhem, inne projekty – każdy z nich odznaczał się jakimś atawizmem, co uważam za pozytywne, bo w końcu naturalne. Tak, skończyłem pięćdziesiąt lat. Fajnie, że przez większość tego czasu malowałem życie w swoich barwach. Wielki przywilej artysty. Mam nadzieję, że jeszcze długo będę mógł z niego korzystać.
Nie boisz się wyzwań. Niedawno flirtowałeś ze sztuką Wagnera…
Niesamowita przygoda, ale lubię znajdować się w tak szalonych sytuacjach artystycznych. Walkiria Wagnera, Void ov Voices, warto też wspomnieć o pomyśle Claudio Simonettiego, który poważnie przymierza się do ścieżki dźwiękowej horroru Nosferatu. Claudio chce zaangażować mnie w ten projekt. Szykuje się ciekawa sprawa. Poza tym Tormentor – poważnie myślę nad nowym materiałem. Wiem, że wielu ludzi czeka na świeże kawałki. Zróbmy to! No i oczywiście Mayhem. Liczę na powrót do regularnych koncertów, następnie pomyślimy o kolejnym albumie.
Dwa krótkie strzały na koniec. Jeden z naszych dziennikarzy w rozmowie z Telochem nazwał Cię „Diamandą Galas black metalu”. Komplement?
Ogromny.
Do pośmiertnego zamku zabierasz tylko jedną płytę. Anno Domini Tormentor czy De Myteriis Dom Sathanas Mayhem?
Tormentor.