RZECZY PRZESILENIE
Podążałem krakowskimi ulicami bez maski, ale z nadzieją. Czy tylko mnie przeszył wzrok tajemniczej krasawicy? Bynajmniej. Przyznajcie się, że dość chętnie wracacie do wywiadu z 31 numeru, gdzie poważnym dżentelmenom w skórach towarzyszy zwiewna piękność w kwiecistej sukience. Liczyłem (pewnie jak wielu ukrytych wielbicieli) na spotkanie, ale zdałem sobie sprawę, że przecież Rzeczom przeminęło… Odraza proponuje dziś Acedię. Minialbum zaskakujący i dobijający.
Mateusz Żyła: Spotykamy się w specyficznym dla Polski dniu. Pamiętacie, gdzie dotarła do was informacja o katastrofie smoleńskiej? Jak zareagowaliście?
Stawrogin: 10 kwietnia, rzeczywiście… Tak, pamiętam. Jechałem wtedy z zespołem na trasę do Ukrainy, która niestety nigdy się nie odbyła. Kilka kilometrów przed przejściem granicznym dowiedzieliśmy się, że coś się stało pod Smoleńskiem, ale nie znaliśmy jeszcze żadnych szczegółów. Zamach terrorystyczny? Początek wojny? Wiedzieliśmy tylko, że rozbił się samolot i wszyscy zginęli, włącznie z prezydentem Polski. Tuż przed granicą z Ukrainą zastanawialiśmy się, czy warto opuszczać kraj w tym momencie, bo może jeszcze nie wiemy czegoś, co nam uniemożliwi powrót… Ostatecznie problem rozwiązał się samoistnie. Nie mieliśmy ważnych papierów z aktualnym ubezpieczeniem samochodu, więc i tak nas nie przepuścili.
Priest: Siedziałem w domu, usłyszałem wiadomość w mediach. Szok, niedowierzanie i chęć dowiedzenia się, co się stało i dlaczego… Konsternacja.
Mieszkacie w Krakowie. Zapewne kilka kilometrów od nas Jarosław Kaczyński oddaje teraz hołdy parze prezydenckiej. Mierziła was ta sytuacja z pochówkiem na Wawelu czy raczej podchodziliście do sprawy obojętnie?
Stawrogin: Szczerze mówiąc, nie miałem do tego żadnego stosunku emocjonalnego ani też konkretnego zdania. W innym przypadku stanąłbym już na granicy przedstawiania poglądów politycznych. Przyznam jednak, że pochówek na Wawelu traktuję jako formę egzaltacji. Przesadzoną, przerysowaną… Z drugiej strony mieliśmy do czynienia z wydarzeniem bez precedensu.
Priest: Z kolei ja wewnętrznie czułem, że Wawel nie jest odpowiednim miejscem dla tego typu pogrzebów.
W kontekście Gorycz i pojawiającego się w nim słowa „polaczek”, Stawrogin mówił: „(…) jako Polacy mamy w naturze wspólnie wyruszać na podbój wszechrzeczy… przy kieliszku, o czwartej rano. W praktyce podbijamy sobie co najwyżej oczy”. Sprawa Smoleńska podzieliła wiele polskich rodzin. Czy według was polskość musi być goryczą i nieustannym zmaganiem się z brzemieniem historii?
Stawrogin: Nie musi. W zasadzie zależy to tylko od nas. Nie chciałbym nakładać Polakom brzemienia, którego nie są w stanie zrzucić… Musimy mieć jednak świadomość, że jesteśmy historycznie obciążeni. Słyszałem kiedyś opinię, że okres od zakończenia II wojny światowej jest zbyt krótki i nie jesteśmy jeszcze w stanie całkowicie pozbyć się tej goryczy, żyjąc na ziemi, na której wylano tyle krwi. Odrzucenie czy raczej pozbycie się brzemienia to sprawa kilku kolejnych pokoleń.
Priest: Przywołałeś sprawę Smoleńska, ale praktycznie większość kwestii politycznych, społecznych, historycznych jest traktowana zerojedynkowo. Brakuje środka, odpowiedniego wyważenia, a już największym problemem jest poziom dyskusji i jakości słowa.
Stawrogin: Zastanawiam się jednak, czy to jest problem ściśle polski. Być może w innych krajach bywa podobnie? Weźmy przykład Stanów Zjednoczonych… Atak na Kapitol jest bardzo wyrazistym przykładem tego, o czym wspomniał Priest, czyli zerojedynkowego postrzegania rzeczywistości. Polaryzacja społeczna to nic nowego, ale współcześnie ulega niebezpiecznemu pogłębieniu.
Remedium?
Priest: Wydaje mi się, że jedynym racjonalnym wyjściem z problemu jest dobra wola przeciwnych stron. Polega ona na próbie zrozumienia podstaw działania przeciwników, pewnej formie zrozumienia, chęci rozmowy. W ogromnym uproszczeniu można powiedzieć, że połowa Polski napierdala na Kaczyńskiego, a mnie zdarzają się chwile zastanowienia, dlaczego on taki jest… Co nim kieruje? Jakie ma motywacje do takich a nie innych działań? Brakuje mi też odwagi ze strony samego Kaczyńskiego… Tak naprawdę boi się przyznać przed społeczeństwem, co jest prawdziwym celem jego działań i ambicji. Bardzo chętnie poznałbym jego punkt widzenia. Nie lubię przerzucania się gównem w sytuacjach konfliktowych. Zanim kogoś obrażę, chciałbym najpierw poznać jego motywacje, bo być może to ja źle interpretuję zamiary. Myślę, że tego typu podejście przydałoby się zarówno jednej, jak i drugiej stronie.
Zostawmy politykę. Wiecie co łączy Odrazę z zespołem Pod Budą?
Stawrogin: Nie mam pojęcia.
Umiłowanie ulic! Oni uwiecznili Piwną 7, wy Cichą 8 i Długą 24.
Stawrogin: Faktycznie!
Ulica jest jednym z naczelnych (choć ukrytych) motywów w twórczości Odrazy. O ile możemy domniemywać, gdzie tej ulicy początek, o tyle problem pojawia się w sytuacji, gdy mamy jednoznacznie zaznaczyć cel. Nie jest on do końca skrystalizowany…
Stawrogin: Ulica zdominowała przede wszystkim Esperalem tkane. W pewnym sensie jest to również miłość do zamierającego folkloru miasta w klimacie warszawskiej Pragi lub kilku miejsc, które jeszcze zachowały się w Krakowie. Niestety miejsca te ustępują coraz częściej nowoczesności. Tak więc w tej Odrazowej ulicy tkwi żal, a właściwie wołanie za przeszłością. To jednocześnie zaproszenie do podróży w głąb siebie. Przemyśleniom towarzyszą obrazy miasta, jestem wnikliwym obserwatorem rzeczywistości. Bardzo często pomysły na teksty rodziły się podczas jazdy autobusem miejskim po Krakowie.
Priest: W Odrazie ulica jest środkiem wyrazu, który ma prowadzić w jakimś kierunku. Nie wiemy jakim… To nie jest prosty odcinek A-B. Zresztą teraz porzucamy ulicę, by poruszać się w trochę innym wymiarze artystycznym.
Przejdziemy za chwilę do innego wymiaru, ale pozostańmy jeszcze chwilę przy ulicy, przy torach. Stawrogin uwielbiał nocną jazdę pociągiem z Wodzisławia Śl. do Krakowa. Podzielcie się jakąś ekscytującą przygodą kolejową…
Stawrogin: Dawno nie jechałem już tą trasą. Dawno nie jechałem pociągiem. Żałuję… W kolei tkwi coś magicznego. Jedziesz zdezelowanym pociągiem, słyszysz wszystkie trzaski i jęki rozstrzępionych szyn. Przecinasz industrialne pejzaże Rybnika, by w końcu ujrzeć Katowice bez fasad, kamienice od strony podwórka, zapomniane uliczki, pozornie posprzątany syf. Następnie wyjeżdżasz ze Śląska i pojawiają się małopolskie lasy, wzgórza. Wszystko się zmienia, krajobraz płynie. W końcu spektakularny finał w Krakowie. Znam tę trasę na pamięć, choć – jak wspomniałem – dawno jej nie przemierzałem.
Priest: Byłem nastolatkiem, grałem już w zespole. Mieliśmy zagrać koncert w Trzebini, gdzie wyruszyliśmy żółto-niebieskim pociągiem. Stanęliśmy między przedziałami i zaczęliśmy bawić się piłką. Zabawa polegała na tym, że wpadaliśmy z pełnym impetem na tego, kto akurat miał piłkę w rękach (śmiech). W pewnym momencie jeden z kolegów uderzył w skrzynkę z czerwonym przyciskiem pod hamulcem bezpieczeństwa. Zaczęło tak głośno syczeć, że nie można było wytrzymać bólu w uszach… Uciekliśmy do przedziału. W końcu nastąpił huk i pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Nie muszę chyba dodawać, że inni pasażerowie nie patrzyli na nas z sympatią.
Stawrogin: Nigdy nie zapomnę naszej wyprawy do studia w Katowicach, gdzie rejestrowaliśmy bębny na Esperalem… Co prawda nie podróżowaliśmy pociągiem, ale napchanym do granic możliwości Renault Megane. W trakcie jazdy wyobraziłem sobie sytuacje, gdy rodzina mówi młodym, zapalonym muzykom: „Słuchaj, nic z tego nie będzie. Daj sobie spokój, to nie ma przyszłości”… Nasza fotka z tej drogi mogłaby posłużyć takim rodzinom za niezłą kartę przetargową.
Parafrazując wasz numer: „Zaraza przychodzi po więcej, zaraza wciąż więcej wymaga”… Świat już ledwo zipi, szarpie się z pandemią, ludziom siadają biznesy i psychika, tymczasem Odraza uderza z tak przygnębiającym albumem. Chcecie dobić towarzystwo?
Stawrogin: Po rejestracji Rzeczom wpadliśmy na pomysł, żeby skomponować muzykę, która będzie odbiegała od gitarowo-perkusyjnego schematu metalowego. Priest już wcześniej dzielił się pomysłami, które wygrywał na syntezatorze. Zajęliśmy się nimi na poważnie po otrzymaniu propozycji z Muzeum Miasta Krakowa, by wzbogacić muzyką wystawę pt. „Koegzystencja”, która tematycznie obejmuje okres pandemii. Lockdown, puste miasto, konsekwencje psychiczne, środowiskowe itd. Tak więc planowaliśmy zmianę stylistyki, ale pomysł muzeum okazał się ważnym impulsem.
Priest: Chcieliśmy tworzyć nową muzykę w formie odpoczynku. Praca nad Rzeczom była niezwykle intensywna, byliśmy strasznie zmęczeni tworzeniem i rejestracją tego materiału. Szczególnie ostatnia faza okrutnie nas wyczerpała. Mieliśmy dość zarówno siebie nawzajem, jak i własnych instrumentów. Potrzebowaliśmy oddechu, poszukiwaliśmy radości przy komponowaniu…
Stawrogin: Zmieniliśmy sposób nagrywania. Praktycznie cały materiał zarejestrowaliśmy w sali, studio było tylko koniecznym uzupełnieniem etapu. Nowy materiał traktujemy jak przyjemną i niezbędną przerwę w regularnej pracy. Zabawiliśmy się innymi zabawkami… Acedia to dokument przyjemności z tworzenia muzyki bez obciążenia świadomością ryzyka.
Pracownicy muzeum nie narzucali wam kierunku muzycznego?
Stawrogin: Poznaliśmy klimat wystawy, ale nie było żadnych sugestii odnośnie do stylu. W tym aspekcie pozostaliśmy całkowicie niezależni.
Priest: Jedynym ograniczeniem był czas kompozycji. Muzeum potrzebowało utworu zamykającego się w trzydziestu minutach, ponieważ dźwięki będą towarzyszyć zwiedzającym. Nie stanowiło to jednak dla nas większego problemu, bo nawet bez współpracy z muzeum planowaliśmy nagrać minialbum.
Ciekawy tytuł. Acedia. Apatia, wypalenie, niepokój…
Stawrogin: W świecie chrześcijańskim „acedia” jest poczuciem wypalenia i utracenia pasji. Odnoszę wrażenie, że w kontekście pandemii apatia czy też beznadzieja bycia tu i teraz ogarnęła mnóstwo ludzi. Mówię o sprawach banalnych, jak np. spadek wydajności w pracy. Wielu znajomych przyznało, że nie jest teraz w stanie zrobić nic konstruktywnego. Poruszamy się od kuchni do pokoju, od pokoju do sypialni, a czas ucieka między palcami. Na początku pandemii nawet ucieszyłem się z tej szansy resetu. Dziś już zmieniła mi się perspektywa.
Priest: Cały czas jesteśmy bombardowani statystyką zakażonych i zmarłych. Dociera do nas 90 % procent negatywnych informacji, co nie pozostaje bez wpływu – także na mnie. Mam już tego dość, jestem zmęczony, dlatego odciąłem się od medialnego natłoku, choć nadal trudno pozostać spokojnym czy obojętnym wobec wszędobylskiego strachu podsycanego przez media.
Stawrogin: Dokładnie. Nie umniejszam dramatowi, ale gdybym miał codziennie oglądać telewizję – wykończyłbym się nerwowo. Dodałbym jeszcze, że powszechnej apatii towarzyszy rozczarowanie autorytetami… Ludzie, którzy zostali wybrani przez większość, by rządzić dla dobra Polaków, kompletnie nie sprawdzili się w kryzysowej chwili, podejmując czasami naprawdę niezrozumiałe decyzje.
Klimatem Acedii nie pomożecie stroskanym, ale wnioskuję po waszych słowach, że przynajmniej wy jesteście trochę szczęśliwsi. Odważnie stanęliście na przekór wszystkim „Rzeczom”, które wywindowały was tak wysoko.
Stawrogin: Zmiany są nieuniknione w większości procesów twórczych. Bardzo się cieszę, że akurat w takiej formie dokonaliśmy wolty. Zmierzamy w jakimś kierunku, choć – jak wspomniał Priest – ten kierunek nie jest jeszcze dokładnie określony.
Priest: Nie zgodzę się do końca ze stwierdzeniem, że tworzenie ma się opierać tylko i wyłącznie na zmianach…
Stawrogin: Miałem na myśli, że zmiany są konieczne dla rozwoju. Nie mówię o ubogacaniu formy, raczej o jej manipulacjach.
Priest: Acedia nie jest inna na siłę. Nie zakładaliśmy sztucznie, że nagramy inny album. To po prostu efekt naszych pragnień. Użyliśmy takich środków ekspresji, których bardzo potrzebowaliśmy na tym etapie przygody z Odrazą. Nie mieliśmy już ochoty babrać się w perfekcjonizmie i detalach, daliśmy więcej szans improwizacji, dlatego też nie zgubiliśmy szczerości w przekazie.
No właśnie. Interesuje mnie tutaj proporcja pomiędzy przemyślaną kompozycją i improwizacją…
Priest: Na Rzeczom w ogóle nie było improwizacji, w przypadku Acedii pojawia się ona w 20% całego materiału.
W pierwszej części albumu słyszymy apostrofę do sióstr i braci, następnie coś na podobieństwo kościelnego chóru. Czy to nie muzyczno-słowny obraz świata, który przypomina już martwą świątynię?
Stawrogin: Tak. Utwór przede wszystkim skierowany jest do osób, którzy poddali się apatii.
Muzycznie jest tu bardzo ciekawie. W pewnym fragmencie po krótkiej, typowo metalowej rzeźni następuje ponadminutowa cisza. Niezwykle wymowna.
Priest: Cisza nie jest oczywiście przypadkowa, ale chciałbym pozostawić ten element do dowolnej interpretacji słuchaczy.
Stawrogin: Nie mogę dodać nic więcej, bo to Priest był orędownikiem pomysłu, ale rzeczywiście… Ta cisza ma swoje miejsce. Być może nie jest ciszą?
Gdzie znaleźliście dziecko, które wypowiada początkujące słowa? Nie przestraszyło się biedactwo klimatu?
Stawrogin: Znaleźliśmy tego chłopca w Tarnowie. Szybko zostało ono wprowadzone w odpowiedni nastrój. Kurwa, brzmi jakbyśmy dziecko porwali i upili! (śmiech) To po prostu syn naszego kolegi, który podszedł do pomysłu z entuzjazmem. Realizacja przebiegła bardzo sprawnie… Można było zauważyć w zachowaniu i głosie chłopca tę wspaniałą, autentyczną, dziecięcą radość z recytacji słów. Słów, które tak naprawdę pasowałyby do starca.
Zaskakuje okładka. Porzuciliście zarówno ciało pani Marii, jak i przepiękną facjatę Doroty. Tym razem obcujemy z kubizmem.
Stawrogin: Okładka jest efektem naszych wspólnych prac z Sarsem z Furii. Pomysł z przedstawieniem miasta w tak monumentalnym kontekście pojawił się już w jego dawniejszym dziele, które zresztą wisiało w naszej sali prób. Pierwotna wersja nie została jednak wykorzystana na Acedii. Zmieniliśmy bowiem kilka elementów.
Przyznaliście, że jesteście najsurowszymi recenzentami swoich płyt. Czy możecie się już pokusić o w miarę obiektywną ocenę Acedii?
Priest: Myślę, że jeszcze za wcześnie na oceny, chociaż zastanawiam się, czy ten materiał przetrwa próbę czasu. Może być różnie… Kilkakrotnie przesłuchaliśmy Acedię po nagraniu i byliśmy bardzo zadowoleni z efektów. Im bliżej premiery, tym budzi się coraz więcej wątpliwości.
Stawrogin: Nie wykluczamy, że Acedia podzieli los minialbumu Kir, co nie będzie dla nas wielkim zaskoczeniem. Materiał jest złożony, wymagający, skomplikowany, a ludzie coraz częściej wracają do piosenek. Niestety nie żyjemy już w świecie, w którym mamy czas na przesłuchanie dwudziestominutowego utworu. Acedia pracuje na granicy soundtracku, muzyki ilustracyjnej, filmowej. Nie musi być słuchana uważnie, jej głównym zadaniem jest wprowadzenie odbiorcy w nastrój.
Priest: Acedia różni się pod względem aranżacyjnym od innych albumów, ale tak naprawdę koresponduje z nimi emocjonalnie. Użyliśmy innych środków, zachowując jednocześnie klimat typowy dla Odrazy.
Z pewnością nie unikniecie porównań do Furii. Byliście już w Śnialni?
Priest: Dwukrotnie przesłuchałem ten materiał. Jest oryginalny, niepokojący, pejzażowy, ale czy to są moje dźwięki? Potrzebuję czasu, żeby znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Stawrogin: Podoba mi się szaleństwo, którym posługuje się Furia. Metalowe audytorium może reagować różnie, ale jestem pewny, że w przyszłości Furia jeszcze głębiej zatopi się w swoim szaleństwie. Zarówno w Śnialni, jak i Acedia wymagają cierpliwości, skupienia, precyzyjnego przesłuchania. Tylko wtedy można rzetelnie ocenić te albumy. W innym przypadku przejdą bez echa.
Nie tylko Odrazą żyjecie… Co słychać w innych projektach?
Priest: Zaczynamy pracę nad nowym materiałem Totenmesse, który będzie bardzo metalowy.
Stawrogin: Wędrowcy-Tułacze-Zbiegi. Nadchodzi czas premiery niezwykle ekwilibristycznej płyty, chociaż pracujemy już nad kolejnymi dźwiękami – jeszcze dziwniejszymi…