Wywiad – Tom Angelripper – SODOM [MM 2021]

GENESIS Z… DUCHA I RYKU

Welury, znoszone dżinsy, koszulka i nieodłączna katana. Na ramieniu przewieszona torba wyszyta na maszynie przez wspaniałą mamę. Długie, czarne (powoli już zsiwiałe) pióra oraz długa, czarna (powoli już zsiwiała) broda. Latem czy zimą – bez zmiany wizerunku i lekko przygarbionej postawy – czeka na przystanku autobusowym, by wyruszyć do fabryki na drugą zmianę. Ci, co go znają, znają i dom. Inni podejrzewają, że to kolejny w Czechowicach-Dziedzicach -bez-domny. A to właśnie w jego mieszkaniu wygrzebałem spośród tysięcy kaset takie tytuły jak Persecution Mania, Agent Orange i Better Off Dead. O takich ludziach się nie wspomina, nie pisze; często wtapiają się w przystanki małych miast. Chwała Bogudanie za cenną naukę. Niebawem podbiegnę do ciebie, włożymy do odtwarzacza nowy Sodom i kiedy już całkiem wstrząśnie blokiem, a ty pozostaniesz pochłonięty przez Genesis z… ducha i ryku – pozostawię ci w podziękowaniu i w ukryciu właśnie tę rozmowę. Miłej lektury, stary wiarusie! Przed tobą sam Tom Angelripper… 

Mateusz Żyła: Nie wiem, czy to dobry początek, ale może coś o Schalke 04 Gelsenkirchen?

Tom Angelripper: Prowokujesz (śmiech)…

W sobotę 4:1 do tyłu z Borussią Monchengladbach, ostatnie miejsce w Bundeslidze. Trudny czas dla takich fanów jak ty.

Tak, to niełatwe, ponieważ jestem zagorzałym kibicem Schalke 04 od wielu, wielu lat. Nie wiem, co się dzieje dokładnie, ale klub zmaga się teraz z kilkoma problemami, także finansowymi. Mam nadzieję, że już niedługo sytuacja się poprawi i Schalke 04 wróci na właściwe tory. Jestem wiernym fanem, więc nigdy w życiu nie opuściłbym zespołu w tak trudnym momencie. Dorastałem wraz z Schalke i jestem silnie przywiązany do tych barw. Zawsze mogą liczyć na moje wsparcie.

Na początku XXI wieku Schalke było silną ekipą, w której ważną część stanowili dwaj obrońcy z Polski: Tomasz Wałdoch i Tomasz Hajto. Pamiętasz ich?

Jasne, że tak! Świetni piłkarze. Co się teraz z nimi dzieje?

Hajto udziela się w telewizji jako ekspert, natomiast Wałdoch najprawdopodobniej trenuje młodzież.

Ok. Tak, to był bardzo dobry zespół, ale piłka nożna jest przewrotną dyscypliną sportu. Teraz musimy wytrzymać trudny czas. Wierzę, że Schalke 04 utrzyma się w Bundeslidze.

O Lewandowskiego nie pytam, bo pewnie znasz, choć gra w znienawidzonym przez ciebie Bayernie.

Nie, nie można tak stwierdzić, że nienawidzę Bayernu Monachium. Nienawiść to zbyt mocne słowo, szczególnie w kontekście drużyny pochodzącej z mojego kraju, choć oczywiście wielu niemieckich kibiców nie przepada za tym klubem (śmiech). Odnośnie do Lewandowskiego… Już w Borussi Dortmund był niesamowity, a to co wyprawia w Bayernie czyni go jednym z najlepszych napastników na świecie. Znakomity piłkarz.  

Właściwie od kiedy interesujesz się piłką nożną?

Piłka nożna pojawiła się w moim życiu, odkąd skończyłem dziesięć lat. Próbowałem nawet dołączyć do lokalnego zespołu trampkarzy, ale szybko zorientowałem się, że nie mam wystarczających umiejętności. Chętnie za to chodziłem na mecze. Nigdy nie zapomnę swojej pierwszej wizyty na Parkstadion [stadion w Gelsenkirchen; do maja 2001 roku drużyna Schalke 04 rozgrywała tam swoje mecze – przyp. M.Ż]. Tata miał bilety i postanowił zabrać mnie ze sobą. To był przełomowy moment, bo chyba właśnie wtedy zaczęła się moja miłość do Schalke.

Kilka dni temu zmarł Diego Armando Maradona. Według Ciebie Maradona to najlepszy piłkarz w historii?

Tak, to był bóg futbolu i wiem, że nie jestem oryginalny w tej opinii. Sześćdziesiąt lat to zdecydowanie zbyt wcześnie na umieranie, ale myślę, że to cena za taki, a nie inny styl życia. Nie jest tajemnicą, że Maradona miał doświadczenia z alkoholem, a przede wszystkim narkotykami. Uważam jednak, że te czynniki nie powinny pomniejszać jego roli  – nie tylko w historii piłki nożnej, ale jeśli już o nią zapytałeś, to tak… Zdecydowanie Maradona był i jest najlepszym piłkarzem w dziejach futbolu.

Tom, przejdźmy do spraw muzycznych. Obejrzałeś film Lords Of Chaos?

Nie widziałem całości, może tylko jakieś fragmenty. Wiem, że są w nim elementy muzyki Sodom, co naturalnie bardzo mnie cieszy. Tak naprawdę dopiero po czasie zdałem sobie sprawę, że byliśmy dla blackmetalowców ze Skandynawii ważnym zespołem, choć właściwie skupili się oni przede wszystkim na naszych pierwszych nagraniach: demo Victims Of Death i EP-ce In The Sign of Evil.

Debiut Obssessed by Cruelty też wpadł pod norweskie strzechy. Okładka tej płyty widnieje w książce Black Metal. Ewolucja kultu Pattersona. Co właściwie sądzisz o zespołach typu Mayhem, Burzum, Emperor?

Osobiście bliżej mi do pierwszej fali black metalu, czyli do Venom, Bathory, Celtic Frost. Uwielbiam te kapele! W ich utworach słyszę oczywiście metalową jazdę, ale jest w tym element rock and rolla. Przyznam, że nie należę do wielkich fanów drugiej fali… Cenię twórczość, ale to już była inna era, inna mentalność.

Nowa płyta Genesis XIX to niezły cios, gratulacje! Utwór Sodom&Gomorrah zadedykowałeś pamięci perkusisty Sodom – Chrisa Witchhuntera oraz Quorthona z Bathory. Jak ważną rolę spełnili ci muzycy w twoim życiu?

Chris to dla mnie bardzo ważna postać, był moim przyjacielem. Żałuję, że nie poradził sobie z tym całym gównem, jakim było uzależnienie od alkoholu. Dziś Chrisa już z nami nie ma, ale wiem od znajomych, że jego gra bardzo podobała się Qurthonowi. Wyobraziłem sobie to połączenie: Chris i Bathory. Jestem pewny, że gdyby ten duet nagrał jakiś kawałek – zabrzmiałby on dokładnie jak Sodom&Gomorrah. Dlatego zadedykowaliśmy ten numer dwóm tak ważnym postaciom dla metalowego świata. Tak naprawdę Chris prezentował w latach osiemdziesiątych nowy styl gry na bębnach!

Mógłbyś opowiedzieć jakąś najśmieszniejszą anegdotę z tobą i Chrisem w rolach głównych?

O! Jest wiele takich historii! Witchhunter był bardzo zabawnym gościem. Zresztą ciągle śmialiśmy się z wszystkiego i prowokowaliśmy sytuacje… Czasami zdarzało nam się jechać z olbrzymią prędkością przez miasto, bo musieliśmy zwiewać przed policją. Z Chrisem nie mogłeś się nudzić, chociaż w późniejszym okresie jego uzależnienie stawało się poważnym problemem. Zapamiętam jednak tylko te wspaniałe chwile, a było ich naprawdę mnóstwo.

Wracając do Qurthona… Które płyty Bathory cenisz najbardziej?

Bathory i The Return. To jest właśnie ten black metal, który pokochałem. Surowy i bezkompromisowy, dlatego np. The Rite of Darkness uważam za jeden z najlepszych kawałków blackmetalowych w historii. Bardzo żałuję, że nigdy nie miałem szansy spotkać się z Qurthonem, ale dobrze pamiętam swoje emocje, kiedy odkryłem muzykę Bathory. Nie przesadzę, gdy uznam ten moment za rewolucję.

Powtórzę raz jeszcze: Genesis XIX to cios! Chyba nieźle się teraz bawicie w czwórkę, bo i atmosfera odpowiednia, czyż nie?

Tak. Spędzamy ze sobą dużo czasu i jesteśmy dobrymi kumplami. Myślę, że to też był jeden z czynników, który przysłużył się nowym utworom. Nie wszystko jednak szło tak gładko… W pewnym momencie opuścił nas perkusista Stefan „Husky” Huskens z przyczyn osobistych. Zaangażowaliśmy Toniego Merkela i w jakimś sensie musieliśmy raz jeszcze rozpocząć proces twórczy. Nie żałuję, bowiem udało się uchwycić stary klimat i ducha Sodom. Jestem zadowolony z efektów. Warto dodać, że w czasie nagrań nie zwracaliśmy większej uwagi na technologię. Po prostu weszliśmy do profesjonalnego studia i ostro przyłożyliśmy! Cieszę się z tak wielu pozytywnych recenzji i już nie mogę się doczekać, kiedy wyjdziemy z tym materiałem na scenę.

Dwa lata temu do Sodom powrócił Frank Blackfire. Jak się to właściwie stało, że po dwukrotnej rozłące (w 1989 oraz w 2006 roku) znów połączyliście siły?

Tutaj ważnym momentem okazał się koncert z okazji 35-lecia Sodom [26.12.2017r., klub Zeche w Bochum – przyp. M.Ż.], na który zaprosiliśmy byłych gitarzystów, m.in. Grave’a Violatora, Andy’ego Bringsa i właśnie Blackfire’a. Zagraliśmy wspólnie kilka starych numerów, przede wszystkim z okresu Agent Orange. Frank to naprawdę fajny koleś, no i świetny gitarzysta. Oczywiście… Przeżyliśmy parę trudniejszych chwil, szczególnie w 1989 roku tuż przed rozpoczęciem trasy. Wtedy był problem, ale już o tym zapomniałem. Ciągle jesteśmy kumplami i cieszę się, że wróciliśmy do wspólnego grania. To poważne wzmocnienie Sodom. Posłuchaj Occult Perpetrator – typowy Blackfire!

Ostatnio wspomniałeś, że Blackfire i Yorck Segatz tworzą ciekawy duet, ponieważ łączą różne tradycje: blues i metal.

Tak. Yorck wychowywał się przede wszystkim na muzyce metalowej, z kolei w grze Franka można usłyszeć blues-rockowe korzenie spod znaku Franka Marino czy też Rory Gallaghera. Blackfire jest nauczycielem gry na gitarze, więc ma świetnie opanowane różne style muzyczne, szczególnie gitarzystów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Współpraca pomiędzy Yorckiem i Blackfirem pozytywnie wpłynęła na kształt Genesis XIX.

Przyznam, że ciary przechodzą, kiedy słyszy się krzyk, szczególnie pod koniec Glock And Roll. Ciekaw jestem, jak wyglądały po sesji twoje struny głosowe?

Wiesz, nigdy i nigdzie się nie oszczędzam – ani na koncertach, ani w studiu.

W nowych nagraniach unosi się duch Toma Arayi. Friendly Fire jest chyba tego najlepszym przykładem i bardzo przypomina klimat choćby z World Painted Blood Slayera.

Masz rację, ponieważ Slayer jest jednym z moich ulubionych zespołów. Zgodzę się również z opinią dotyczącą Toma… Dziennikarze i słuchacze muszę jednak pamiętać, że to nie jest naśladowanie, ani nawet świadoma inspiracja. Rozumiem porównania, ale nigdy nie przyświecał mi cel: „Chcę zaśpiewać jak Araya”. Absolutnie nie chciałem go kopiować. Po prostu mamy podobne głosy w niektórych rejestrach i używamy tych samych zabiegów wokalnych, w których krzyk jest istotnym elementem. Niemniej Araya to zawsze będzie Slayer, tak jak Angelripper to Sodom (śmiech).

The Harponeer – miks Sodom, Slayera i… Moby Dicka okazał się intrygujący. Skąd pomysł na Hermana Melville’a?

Adaptacja filmowa z 1956 roku w reżyserii Johna Hustona jest kapitalna! Pamiętam niedzielne popołudnia, kiedy to z zapartym tchem siadałem przed telewizorem i przeżywałem te wszystkie przygody. The Harponeer to jeden z moich ulubionych kawałków na nowej płycie. Jest bardzo szybki, ale w niektórych momentach może przypominać ciężkością Black Sabbath.

„Dead sea and Rivers of Red in Genesis XIX” – słyszymy w numerze tytułowym. Dlaczego Biblia jest wciąż tak inspirująca dla artystów?

Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na Genesis XIX, ponieważ staraliśmy się zachować specyficzny klimat tej historii nie tylko w tekście, ale też w muzyce i na okładce, z której jestem naprawdę zadowolony. Joe Petagno wykonał świetną robotę. Biblia? Wydaje mi się, że nie ma ona wiele wspólnego z rzeczywistością. Zresztą wszystkie religie uważam za olbrzymi problem dla całego świata. Zarówno Biblia, jak i Koran to jedno gówno. Z drugiej strony Biblia pomaga mi w tworzeniu tekstów, w budowaniu odpowiedniego klimatu. To jedyny pozytyw wynikający z lektury tej książki.

Waldo&Pigpen to kolejny przykład wojennych motywów w twojej twórczości.

Akurat o tej historii przeczytałem w Internecie i wydała mi się niezwykła. Niektórzy znajomi, gdy usłyszeli tytuł utworu, od razu pytali w zdziwieniu: „Napisałeś piosenkę o postaciach z Muppet Show?” (śmiech). Musiałem im tłumaczyć, że rzecz dotyczy poważniejszych spraw, a dokładniej niezwykłego sprytu amerykańskich pilotów podczas wojny w Wietnamie [zainteresowanym polecam artykuł i video „Vietnam Huey pilot finds own audio 47 years on” na portalu sunshinecoastdaily.com – przyp. M.Ż].

W utworze Nicht Mehr Mein Land zaśpiewałeś po niemiecku. Czy możemy spodziewać się w przyszłości całego albumu SODOM w języku niemieckim?

Być może… To świetny pomysł. Może nagramy niemiecką wersję Genesis XIX?Jestem Niemcem i lubię nasz język. Zresztą kilka historii zabrzmiałoby lepiej właśnie w języku niemieckim. Musimy zdecydowanie o tym pomyśleć w SODOM, dlaczego nie? Trzeba tylko będzie uważać, żeby nie mylili nas w świecie z Rammstein (śmiech).

Niedługo, bo już w 2022 roku, stuknie wam „czterdziestka”. Szykujecie coś specjalnego z tej okazji?

Niekoniecznie. Wiele zespołów wykorzystuje tego typu rocznice do zorganizowania specjalnej trasy, przygotowania składanki, a co gorsza: nagrywania na nowo starych rzeczy w studiu, czego szczerze nienawidzę! Oryginał niech pozostanie oryginałem. Myślę, że najlepszym prezentem dla naszych fanów będzie nowy album. Nie wykluczam też płyty koncertowej. Powrót na scenę będzie najlepszą okazją do realizacji tego pomysłu.

Rocznica to najlepszy czas do wspomnień, ale spróbuję wyprzedzić. Przyznam, że na ten moment najbardziej z dyskografii Sodom cenię Better Off Dead. Jak postrzegasz ten album z perspektywy lat?

Better Off Dead zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, bardzo go lubię. Jest zupełnie inny niż Agent Orange, choć wytwórnia naciskała nas wtedy, żeby nagrać Agent Orange 2. To było niemożliwe choćby ze względu na zmianę w składzie. Michael Hoffman to kompletnie inny gitarzysta od Blackfire’a. Firma na początku była rozczarowana nowym materiałem, ale ostatecznie Better Off Dead uznano za sukces. Lubię Better… głównie z tego względu, że różni się od innych płyt Sodom klimatem i brzmieniem. An Eye For An Eye, The Saw Is The Law – te numery świetnie sprawdzają się na koncertach.    

„Nie lubię hoteli, lotnisk i pociągów”… Czy pandemia zmieniła twoje poglądy?

Tęsknię za sceną, za koncertami, za naszymi fanami. W tym całym biznesie nie lubię tylko podróżowania. Kiedyś na jeden koncert w Ameryce musieliśmy poświęcić tydzień podróży. Dramat, strata czasu! A więc nie brakuje mi trasy koncertowej, ale bardzo brakuje sceny, bo kiedy się na niej znajduję, cieszę się dosłownie każdą chwilą. Ostatnio zaproponowali nam koncert w „autokinie”. Nie zgodziliśmy się, bo to nie jest coś, czego oczekuję po występach Sodom. Potrzebuję małego klubu, wymiany wzroku z publicznością, wspólnego piwa z naszymi fanami. Wierzę, że już niedługo powrócimy do tego klimatu.   

W 1989 roku Sodom zagrał pamiętny koncert w katowickim Spodku. Kiedy Ty rozrywałeś halę na strzępy, ja dopiero byłem jednym z plemników (śmiech). Starszy kolega opowiadał mi jednak, że był to niesamowicie dziki gig. Pamiętasz?

Oczywiście. Ale ten czas mija… Wiesz, to było wielkie doświadczenie zagrać dla tak licznej i spontanicznej publiczności. Nie zapomnę tego ryku polskich fanów. Zresztą to był świetny czas dla muzyki metalowej i coś wyjątkowego także dla Sodom. Mam kilka fotografii z tego koncertu.

Jeden z naszych najważniejszych wokalistów metalowych w Polsce – Roman Kostrzewski z zespołu Kat pracował na początku lat osiemdziesiątych w kopalni. Ty masz za sobą podobną historię. Jak istotne było to doświadczenie w twoim życiu?

Prawie dziesięć lat pracy w kopalni traktuję jako coś więcej niż tylko doświadczenie. Dzięki temu wiem, co to jest prawdziwe życie. To był dość trudny okres, ponieważ musiałem łączyć harówkę z pasją muzyczną i zobowiązaniami wobec Sodom. W końcu wybrałem muzykę i pamiętam dokładnie reakcję taty. Był zaniepokojony, że porzucam w miarę bezpieczny byt i dobre pieniądze. Powiedziałem mu wtedy: „Tato, nie potrzebuję tego. Chcę się całkowicie poświęcić muzyce”…

Tom, dzięki za właściwy wybór i nową płytę. Czekamy na was w Polsce.

Dzięki. Do zobaczenia!